Frogg Cafe - The Safenzee Diaries

Artur Chachlowski

ImageNiedawno ukazał się koncertowy album amerykańskiej jazz rockowej formacji Frogg Café. Album podwójny, zawierający ponad 150 minut muzyki, lecz nie będący zapisem jakiegoś konkretnego koncertu. Jest on raczej zlepkiem pojedynczych kompozycji wykonanych na żywo w różnych miejscach w latach 2004 - 2006. Zawiera on materiał znany ze studyjnych płyt zespołu, ale też sporo utworów, których Frogg Cafe nigdy do tej pory nie opublikował.

Szczerze powiedziawszy na albumie „The Safenzee Diaries” zaskoczyła mnie właśnie aż tak duża liczba premierowych utworów. Na łączną ilość 14 kompozycji ponad połowa to wcześniej nieznane utwory, przynajmniej słuchaczowi, który wiedzę o Frogg Cafe czerpie z albumów wydawanych oficjalnie. Gdyby ktoś zaczynał przygodę z muzyką tego zespołu od „The Safenzee Diaries”, to mógłby wyciągnąć diametralnie różne wnioski odnośnie tej grupy, niż słuchacze znający chociażby dwa ostatnie studyjne albumy: „Creatures” (2003) i „Fortunate Observer Of Time” (2005). No, ale przecież nie od dziś wiadomo, że wielkie zespoły cechuje oryginalne podejście do swoich występów na żywo i często sceniczne wersje ich kompozycji zdecydowanie różnią się od swoich studyjnych pierwowzorów. Traktując to ogólne założenie jako wyznacznik klasy zespołu, trzeba przyznać, że zespół Frogg Cafe potrafi doskonale zaprezentować swoje umiejętności na scenie oraz, że jego koncerty mają mocno jazzowe zabarwienie. Bo większość nagrań na niniejszym albumie utrzymana jest w bardzo jazzującej stylistyce. O tak, zdecydowanie więcej tu jazzu, niż na studyjnych albumach tego zespołu.

Na płycie „The Safenzee Diaries” mamy do czynienia z ogromną liczbą improwizacji i instrumentalnych sekwencji, które oględnie ujmując, nie są zbyt przyjazne dla niewprawnego, czy nieprzygotowanego ucha. Szczególnie słuchacze, którzy w muzyce ukochali sobie walory melodyczne mogą przy słuchaniu tego albumu poczuć się mocno rozczarowani. Zespół z upodobaniem zanurza się w klimatach muzyki funk i fusion. Nieobce są mu też pewne mrugnięcia okiem w stronę stylistyki Milesa Davisa, Franka Zappy, Dixie Dregs, Soft Machine i National Health. Mnóstwo tu wycieczek w stronę free jazzu. Tu i ówdzie pojawiają się drapieżne dźwięki grane skrzypcach (Bill Ayasse), wibrujące tony trąbki (John Lieto), a gitary (Steve Uh) często swym świdrującym brzmieniem wprowadzają muzyczną kakofonię w, i tak już często atonalne, aranżacje niektórych kompozycji. Bardzo jazzowo brzmi sekcja rytmiczna (Andy Sussman – James Guarnieri).

Trzeba też przyznać, że koncertowa muzyka Frogg Cafe cały czas płynie bez większych zakłóceń swym naturalnym nurtem. Potrafi ona zadziwić swoimi ciekawymi harmoniami, ale bardzo brakuje mi na tym albumie rockowego, czy klasycznie prog rockowego oblicza zespołu, takiego, jakie znamy chociażby z pamiętnej suity „Waterfall Carnival”. Nie ukrywam, że i ja, który zaliczam siebie do grona wiernych kibiców muzyki Frogg Cafe słuchając płyty „The Safenzee Diaries’ długimi chwilami czułem się mocno zdezorientowany. I pomyślałem sobie w końcu, że to płyta jakby nie do końca dla mnie. Choć nie ukrywam, że z niecierpliwością będę czekać na nowe studyjne dzieło tego zespołu.

MLWZ album na 15-lecie Steve Hackett na dwóch koncertach w Polsce w maju 2025 Antimatter powraca do Polski z nowym albumem Steven Wilson na dwóch koncertach w Polsce w czerwcu 2025 roku The Watch plays Genesis na koncertach w Polsce już... za rok