Portland Rum Riot - 53 minuty do wschodu

Robert "Morfina" Węgrzyn

ImageWarszawski projekt o nazwie Portland Rum Riot wypuścił na rynek album zatytułowany „53 Minuty Do Wschodu”. Zanim zagłębię się w otchłań muzyki, jaką proponuje zespół, zatrzymam się w temacie „oczo-rzutnej” okładki, a konkretnie stylowego digipacka. Tak się składa, że bardzo, ale to bardzo zwracam uwagę na całość wydawnictwa, komplet tego, co chce „sprzedać” dany skład. I tutaj niewątpliwie moje zainteresowanie zwróciło się w kierunku szaty graficznej, która jest dopracowana, utrzymana w jednej stylistyce, oszczędna, a jednak wyrazista i konkretna. Bardzo podoba mi się pomysł osadzony w takiej stylistyce, za co należy się mega wielki szacun.

Teraz skupmy się na muzycznej zawartości opakowania. Zespół Portland Rum Riot to piątka ludzi: Artur Włodarczyk gra na basie, panowie Hubert Kąkol i Piotr Lubowski na gitarach, Andrzej Ruszkowski na perkusji, a śpiewa Adam Kozłowski. Kwintet w swojej twórczości łączy różne wypadkowe poszczególnych członków składu. Zatem jest to hybryda różnych gustów, więc wynik może być ekstremalny. Miałem na to nadzieję.

Na program albumu „53 Minuty Do Wschodu” składa się dziesięć kompozycji utrzymanych w stylistyce hard rocka po polsku. Niestety ekstremalnego czadu wynikającego ze słuchania tych utworów nie ma. Już na samym wstępie słyszymy, że jakość produkcji jest słaba, mix i master nie stanęły na wysokości zadania, problematyczna jest też jakość partii wokalnych, co od razu deklasuje całość produkcji. Pomysły są, ale niezbyt imponujące, ciekawych momentów i chwil jest stanowczo za mało. Niby gonitwa za „comowatym” stylem wyrazu to z pewnością jakiś cel, ale nie jest on nawet widoczny na horyzoncie. A i teraz mnie oświeciło dlaczego grafika tego wydawnictwa tak mnie zauroczyła… Bo „….wyjście z mroku” łódzkiej kapeli jest mega podobne, co raczej atutem dla debiutu młodego zespołu z Warszawy być przestaje.

A teraz trochę plusów. Są momenty na tym albumie, gdzie jest fajny klimat, jak chociażby w „Ciemnej stronie melanżu” czy w „Kim jestem”. Jednym z niewielu pozytywnych tematów tego debiutu jest interesujący i intrygujący charakter tekstów. Minusem są za to zbyt długie kompozycje. Nie tylko dlatego, że są za długie, bo takie mogłyby być, tylko dlatego, że nic nie wnoszą, nie rozwijają i nie czarują. I długimi chwilami nic się w nich nie dzieje.

Chłopaki, pomysł jest, a reszta spraw niestety nadaje się do ciężkiej pracy i solidnej weryfikacji po to, by coś się w końcu wydarzyło i żeby wasz zespół po prostu odnalazł swoją ścieżkę w tym zagubionym komercyjnym świecie.

MLWZ album na 15-lecie Steve Hackett na dwóch koncertach w Polsce w maju 2025 Antimatter powraca do Polski z nowym albumem Steven Wilson na dwóch koncertach w Polsce w czerwcu 2025 roku Tangerine Dream w Polsce: dodatkowy koncert w Szczecinie The Watch plays Genesis na koncertach w Polsce już... za rok