Powróćmy do roku 2013, kiedy to sumptem Generation Prog Records ukazała się debiutancka i jak na razie jedyna płyta pochodzącej z Austrii formacji Circle Of Illusion. Przyznam, że wraz z dostaniem się płyty w moje ręce zaistniały okoliczności, które mogły mocno zniechęcić do obcowania z „Jeremias – Foreshadow of Forgotten Realms” – obrazek na okładce emanujący kiczem i infantylnością, czas trwania wskazujący, że możliwości technologiczne płyty kompaktowej postanowiono wykorzystać prawie w stu procentach, wypełniając ją ścieżkami niemal po brzegi…Zanosiło się więc na niekoniecznie lekkostrawne doświadczenie.
O ile jednak długość płyty zdecydowanie nie należy do jej atutów, o tyle wizje kiczowatej, niefachowej rock-opery, ciągnącej się w nieskończoność, przy obcowaniu z samą muzyką zupełnie się nie sprawdzają. Circle Of Illusion prezentuje tu kawał solidnego prog-metalu i mimo skrupulatnie potraktowanych założeń libretta, wyłożonego w obszernej książeczce, to jednak muzyka jest elementem, który dla twórców wydaje się mieć znaczenie nadrzędne. Podział na role powierzone kilkorgu wokalistom, owszem, istnieje, niemniej jednak o dominacji warstwy literackiej i „przegadaniu” albumu nie może być mowy.
Muzyki jest wystarczająco wiele, żeby docenić zdolności tak kompozytorskie, aranżacyjne, jak i wykonawcze zespołu. Całe instrumentarium brzmi co najmniej wprawnie, to samo da się powiedzieć o głosach śpiewających pań i pana. Słowa uznania należą się jednak przede wszystkim łatwości, z jaką sprawujący kompozytorską pieczę nad projektem klawiszowiec Gerald Peter prowadzi progresywny, fabularny przebieg całości. Jest on logiczny i konsekwentny, a przy tym nie toporny – patetyczność i epickość tego generalnie metalowego materiału zręcznie rozładowują lekkie, funkujące aranże – czyżby fascynacja wczesnym Pain of Salvation?
Szkoda, że ten dość solidny i wbrew mogącym się pierwotnie pojawiać obawom doprawdy profesjonalnie zrealizowany album trwa jednak tak długo. Z pewnością osiemdziesiąt minut spędzone z muzyką Austriaków byłoby przyjemniejsze i łatwiejsze, gdyby pewien instynkt artystycznej rozwagi, właściwy niewielu debiutantom, pozwolił podzielić tę kobyłę na części/akty, wprowadzić pauzy, czy przede wszystkim balansować jej energetyzm subtelnymi, wyciszonymi, balladowymi momentami, których niemalże zupełnie tu nie ma. Takiego instynktu jeszcze tu brakuje, na umiar być może jeszcze przyjdzie czas.