„Keystone” to debiutancki solowy album włoskiego klawiszowca Alessandro Bertoniego wydany przez wytwórnię Generation Prog Records. Nazwisko właściwie niewiele mówiące, lecz jak się okazuje, nie jest to postać funkcjonująca „sama sobie” w niepewnym debiutanckim środowisku - z uznanym towarzystwem nie mógł mieć bowiem chyba więcej wspólnego. Wiele, nawet pozamuzycznych aspektów mogłoby sugerować, że to jeden z młodych naśladowców Dereka Sheriniana, jednak najważniejszym, co łączy obu kolegów po fachu jest skład muzyków, którymi otoczył się Bertoni. Do współpracy zaprosił on bowiem instrumentalistów z jazz-rockowej pierwszej ligi, a co istotne, każdy z nich współpracował, na krótszą lub dłuższą metę, z byłym klawiszowcem Dream Theater, przede wszystkim w ramach Planet X. Zajęte stanowisko przy klawiaturach nie wykluczyło jednak również i obecności Sheriniana, który album wyprodukował.
Wspomniana nazwa Planet X może być najtrafniejszym określeniem definiującym zawartość „Keystone” i bynajmniej nie tylko ze względu na fakt, że na gitarze gra tu Brett Garsed, bas obsługuje Ric Fierabracci, a rytm nadaje i łamie na wszelkie możliwe strony Virgil Donati. Materiał bowiem, w całości skomponowany przez Bertoniego, wpisuje się znakomicie w stylistyczną linię, do jakiej przyzwyczaił Sherinian wraz ze swoim flagowym projektem – to muzyczny strumień świadomości na modłę fusion, inteligentnie dynamizowany nieco ostrzejszymi brzmieniami, a całość z punktu widzenia kompozycyjnego brzmiąca profesjonalnie i potrafiąca sprostać porównaniom z materiałem znanym z dorobku Planet X.
Co ciekawe, muzyka została napisana w dość zaskakujący sposób, jak na album samą okładkowo-tytułową wizytówką podkreślający skonkretyzowany instrumentalny rodowód twórcy. Wbrew faktowi, że to solowa płyta muzyka obsługującego instrumenty klawiszowe, nie ma mowy o autonomii klawiszowych brzmień. Owszem, przy tak dobranym line-upie aż prosiłoby się o wygospodarowanie niemałej ilości miejsca dla pozostałych instrumentalistów, z gitarzystą na czele, jednak tu synchronizacja ról wydaje się mieć inny cel aniżeli podkreślenie obecności doświadczonych fachowców. Otrzymujemy bowiem płytę z nowoczesnym fusion, z pomysłami skomponowanymi dla zespołu i rozwiniętymi przez zespół.
Współpraca Bertoniego z zaproszonymi instrumentalistami jest doprawdy imponująca. Te niespełna czterdzieści minut muzyki podpisanej jego nazwiskiem brzmi na tyle dobrze, że nazwisko to z pewnością ma szansę nie raz pojawić się w znakomitym jazz-rockowym, czy prog-metalowym towarzystwie.