Cea Serin - The Vibrant Sound Of Bliss And Decay

Przemysław Stochmal

ImageAmerykańska grupa prog-metalowa Cea Serin powstała przed osiemnastoma laty. Ten niekrótki okres istnienia formacji nie ma jednak przełożenia na jej intensywność wydawniczą – w 2004 roku, po kilku propozycjach demo pojawił się oficjalny debiut studyjny zatytułowany “..where memories combine…”, natomiast jego następca ukazał się dopiero dekadę później – album “The Vibrant Sound of Bliss and Decay” opublikowało jesienią ubiegłego roku wydawnictwo Generation Prog Records.

Tę trwającą niewiele ponad trzy kwadranse płytę na dobrą sprawę ciężko ocenić w zupełnie rzeczowy sposób – zespół już w dołączonej do niej wkładce utrudnia to zadanie, wprost nazywając swój produkt albumem przejściowym i zapowiadając następne, posiadające już nawet tytuł dzieło. Faktycznie, program krążka został pomyślany w taki sposób, aby przedstawić w czytelnym porządku: odegrane na nowo kompozycje z najbardziej odległej przeszłości, nowsze kompozycje, które nie zmieściły się na debiucie oraz muzykę stworzoną najpóźniej.

Zespół, jak się wydaje, dobrze zdawał sobie sprawę, że rozróżnienie to będzie na płycie dość wyraźnie słyszalne. I tak oto album otwierają dwa utwory skomponowane pod koniec lat 90., silnie nacechowane estetyką power-metalową, o pośpiesznym tempie, zaśpiewane po części growlingiem, po części czystym głosem. Wyraźne spowolnienie tempa nadchodzi wraz z ciekawą interpretacją nastrojowej piosenki „Ice”, którą w oryginale wykonywała Sarah McLachlan. Utwór ten, o czym donosi zresztą książeczka dodana do płyty, stanowi w jej programie pomost pomiędzy starszymi kompozycjami a tym, co nowsze, bardziej dojrzałe i formalnie zróżnicowane. Ośmiominutowy „The Victim Cult” wprowadza reklamowane przez zespół elementy etniczne, orientalne, natomiast całość zamyka dwudziestominutowa, poprawna suita „What Falls Away”, skonstruowana inteligentnie, zamiast nawałnicy pomysłów i ataku gitar od samego początku rozwijająca się w sposób wyważony, by nie rzec – dość ostrożny.   

Fakt istnienia różnic wynikających z odmiennego czasowo pochodzenia utworów nie utrudnia jednak odbioru całości, odegranej nienaganną techniką, jak również i bardzo przyzwoicie zmiksowanej, co ciekawe, z elegancką ekspozycją linii basu. Czy to jednak ze starszymi, czy nowszymi utworami problem jest nieco inny – wszędzie brakuje przykuwającego pomysłu, kompozycyjnej błyskotliwości, niezawodnej przynęty, bez której grupie Cea Serin niełatwo będzie zawojować prog-metalowy rynek. Należy trzymać kciuki, by inaczej było w przypadku nowego albumu „The World Outside”, który właśnie się nagrywa.

MLWZ album na 15-lecie Tangerine Dream w Polsce: dodatkowy koncert w Szczecinie Airbag w Polsce na trzech koncertach w październiku Gong na czterech koncertach w Polsce Dwudniowy Ino-Rock Festival 2024 odbędzie się 23 i 24 sierpnia Pendragon: 'Każdy jest VIP-em" w Polsce!