Jesienią 2009 roku ukazał się pierwszy wydany pod szyldem Parzivals Eye album Chrisa Postla. W tamtym czasie był on jeszcze członkiem podstawowego składu RPWL. Dziś, w przypadku planowanego do wydania 17 kwietnia jego drugiego albumu możemy mówić, że to drugi solowy krążek byłego już basisty RPWL.
Drugi, lecz… bardzo podobny do pierwszego. Choć nie tak dobry, niestety. Pięć lat temu mieliśmy „Fragments”, nowy album zatytułowany jest „Defragments”. W jego podstawowym programie też znajdujemy 11 kompozycji, też jest on długi (tym razem całość to blisko 70 minut muzyki minus umieszczony na końcu płyty trwający 8 minut oniryczny hidden track), też utrzymany jest w duchu muzyki RPWL (choć nie zdziwcie się po przeczytaniu tego tekstu do końca, że raczej nazwałbym go „RPWL-em dla ubogich”), też mamy tu oprócz Postla liczne grono zaproszonych gości. Powtarza się też kilka nazwisk zaproszonych artystów: Ian Bairnson (g), Ossi Schaller (g) oraz… Christina Booth z grupy Magenta. Ta wracająca po ciężkiej chorobie do czynnego życia artystycznego (niedawno ukazał się jej solowy krążek „The Light”) wokalistka zaśpiewała w dwóch utworach: „Long Distance” oraz „Two Of Us”. Oba są coverami: pierwszy z dorobku Yes, a drugi – grupy Supertramp. I w obu przypadkach Christina wyszła z tych przeróbek obronną ręką, ale zadanie nie było zbyt trudne, bo barwa jej głosu nie różni się jakoś radykalnie od falsetowych wokali Jona Andersona i Rogera Hodgsona, które słychać w nagraniach oryginalnych. W konsekwencji oba covery nie bardzo odbiegają od wersji pierwotnych, gdyż Postl nie próbował dokonać w nich żadnych rewolucyjnych zmian. Bo i po co? Ale tu rodzi się pierwsza wątpliwość przy słuchaniu tej płyty: po co w ogóle było sięgać po covery? Żeby dopełnić pojemność kompaktowego krążka niemal do oporu? Żeby wykorzystać głos Christiny? Chyba nie o to chodzi. Tym bardziej, że w pozostałych utworach śpiewa sam główny bohater (poza jednym: w „No Belief” słyszymy niejakiego Toma Appela). No i tu pojawia się wątpliwość druga: Chris Postl wybitnym wokalistą nie jest. Nie miałem takiego wrażenia przy poprzedniej płycie Parzivals Eye, na której przecież Postl także śpiewał niemało. A w przypadku nowego krążka takie wrażenie mam. Nie koniec na tym problemów, które mam z płytą „Defragments”. Obok kilku dobrych i wartościowych kompozycji (o nich za chwilę) znalazłem na niej dużo, by nie powiedzieć bardzo dużo, trywialnych i banalnych, a nawet chybionych nagrań, o zaskakująco niskim poziomie kompozycyjnym, o jaki bym nigdy byłego muzyka RPWL nie posądzał. Powoduje to, że słuchając albumu „Defragments” długimi chwilami można ziewać z nudów. Specjalnie nie wymieniam tytułów tych nieudanych utworów, ale jestem pewien, że wprawne uszy naszych Czytelników i Słuchaczy ze zdziwieniem i sporym rozczarowaniem przyjmą lwią część nowych muzycznych propozycji Postla.
Czy zatem „Defragments” to płyta nieudana? Nie do końca. Ratują ją trzy dłuższe i bardziej rozbudowane kompozycje. Pierwsza – „Reach The Sky” – jest ewidentną próbą nawiązania do sukcesu pamiętnej kompozycji RPWL „Hole In The Sky”. Na pewno nie tak udaną, ale nie ukrywam, że z racji tego, że otwiera ten album, daje ona sporą nadzieję na udaną resztę płyty. Nadzieję niestety płonną. Druga z nich, oznaczona indeksem 7, to „Walls In My Mind”. Zachwyca w niej szczególnie część finałowa z ciekawą solówką zagraną na syntezatorach, których dźwięki nałożone są na fenomenalne brzmienie melotronu i akustycznej gitary. Choć sam jej początek, szczególnie dwie pierwsze, prowadzące do nikąd minuty można było sobie darować. No i wreszcie trzeci z wyróżniających się utworów. To umieszczona na końcu albumu kompozycja „Hiding Out”. Choć też nie bez wad, ale zachwycająca, szczególnie w warstwie instrumentalnej. Podkreślić trzeba, że gitarzysta Ian Bairnson wykonał na tej płycie kawał dobrej roboty nadając swoimi świetnymi gitarowymi solówkami wyrazistego charakteru niektórym kompozycjom. Jego partie nie są może tej klasy, co gra Kalle Wallnera, ale niewiele brakuje im do tego poziomu. To właśnie Bairnson wyrasta – przynajmniej w kilku momentach płyty – na cichego bohatera tego wydawnictwa.
A Chris Postl? Niestety, moim zdaniem na „Defragments” trzeba odnotować wyraźną obniżkę jego formy. Przede wszystkim wokalnej, w drugiej kolejności kompozycyjnej, no i wreszcie w trzeciej – wykonawczej. Jego gra na basie, gitarach, mandolinie i syntezatorach, poza nielicznymi fragmentami, jakoś nie zachwyca. Efektowne solo na gitarze basowej w końcówce „Walls In My Mind” czy parę ciekawie brzmiących partii zagranych na moogu to zbyt mało, by ratowało to tę płytę jako całość.
www.gentleartofmusic.de