Zadziwiająca jest ostatnia aktywność artystyczna Rhysa Marsha. Na przestrzeni ostatnich 12 miesięcy pisaliśmy o licznych płytach z jego istotnym udziałem: Kaukasus „I”, Mollmaskin „Heartbreak (In Stereo)”, a także jego solowych przedsięwzięciach „Sentiment” oraz „The Blue Hour” (to krążek wydany pod szyldem Rhys Marsh And The Autumn Ghost). Dziś album kolejnego projektu, w którym z powodzeniem działa ten urodzony w Anglii, ale od lat mieszkający i tworzący w Norwegii artysta.
Zespół Mandala, bo o nim mowa, powstał w Londynie w 1997 roku, a utworzyła go trójka ludzi: Rhys Marsh (v, g), Francis Booth (bg) i Will Spurling (dr). Zagrali setki koncertów, zarówno w Europie, jak i Ameryce, ale nigdy nie wydali płyty i w efekcie rozpadli się w 2006 roku. Wtedy też Marsh przeniósł się na stałe do Norwegii, gdzie działa do dziś. Teraz powraca wraz z grupą Mandala i prezentuje wraz z nią swoje przeogromne umiejętności na debiutanckim (sic!) albumie zatytułowanym „Midnight Twilight”. Zawiera on muzykę będącą perfekcyjną mieszanką progresywnego rocka, muzyki folk, a także swoistej psychodelii, opakowaną w brzmienie typowe dla wczesnych lat 70. Dziesięć utworów, które wypełnia to wydawnictwo powstało w latach 1997-2005, ale dla potrzeb albumu zostały one nagrane pod koniec ubiegłego roku, głównie techniką ‘live in studio’, w studiu Autumnsongs Recording.
Gdy tylko wciśniemy przycisk PLAY, do naszych uszu dociera niezwykła energia dobywająca się z głośników. Niesamowita energia i moc tkwiąca w muzyce grupy Mandala. Mroczny klimat lat 70. oddany jest tu wręcz bezbłędnie, poszczególne utwory, raczej krótkie, w przeważającej mierze 4-5 minutowe, układają się w jedną bardzo spójną całość. Nie sposób wyróżnić jakiegokolwiek pojedynczego nagrania, ale to tylko dlatego, że wszystkie są dobre i zagrane na najwyższym poziomie (osobiście postawiłem duże plusy przy następujących tytułach: „Fire Is Mine”, „Dreaming”, „Ghizou” i „The Dark Waltz”). Surowe, oldschoolowe brzmienie zespołu wzbogacone jest przez szlachetne dźwięki melotronu (oczywiście gra na nim Marsh) oraz liczne orkiestracje, co powoduje, że mamy wrażenie, że znajdujemy się w sercu najwspanialszego okresu dla tego rodzaju muzyki.
Można powiedzieć, że album „Midnight Twilight” powstawał właściwie przez 18 lat. Jestem pewien, że ktokolwiek kto choć raz wysłucha go od początku do końca, nie będzie miał żadnych wątpliwości, że warto było aż tyle czekać na premierę tego wydawnictwa. Dobrze, że takie płyty się ukazują. Dobrze, że dzięki nim możemy dowiedzieć się, że swego czasu działały tak wartościowe zespoły jak właśnie Mandala. To, że kiedyś nie udało się im odnieść sukcesu, to dzisiaj nie ma już żadnego znaczenia. Liczy się to co tu i teraz. A teraz mamy możliwość kupienia tej bardzo udanej płyty, nastawienia jej na dobrym sprzęcie i wysłuchania tych wspaniałych wypełniających ją dźwięków. Życzę magicznych wrażeń!
A, i jeszcze jedno. Mandala wznawia działalność koncertową. Może niedługo zawita do Polski?...