Unhold - Towering

Artur Chachlowski

ImageDziwna sprawa z tym albumem. Najpierw go zignorowałem. Stwierdziłem, że to muzyka nie dla mnie. Potem jednak – wiedziony jakimś instynktem – nastawiłem ten krążek po raz drugi. I trzeci… I stwierdziłem, że coś w tym graniu jest. Nie, nie żebym polubił tę płytę na zabój. Ale uważam, że godna jest ona uwagi każdego słuchacza o szerokich muzycznych horyzontach.

Pierwsze podejście do płyty „Towering” było pełne uprzedzeń.  Przesyłka ze srebrnym krążkiem trafiła na moją półeczkę w Radiu KRK z tak kontrowersyjnie odbieranej ostatnio, szczególnie przez setki tysięcy „frankowiczów”, Szwajcarii. Na okładce poskręcane ciało jakiegoś pokrytego łuskami gada, szare, beznamiętne barwy i dwa wyrazy: Unhold i Towering. Ten pierwszy to nazwa zespołu. Drugi – to tytuł płyty. Pomyślałem: promo, jakich wiele. Po kilku dniach, bez większego entuzjazmu, włożyłem dysk do odtwarzacza i z głośników dobiegły do moich uszu mroczne, doommetalowe dźwięki. Pierwsze wrażenie? To nie dla mnie. Wszak to nie mój ukochany prog, a ciężkie metalowe łojenie, którego z reguły na dłuższą metę nie jestem w stanie znieść. Gdy jeszcze zobaczyłem łączny czas trwania płyty – ponad 60 minut! – stwierdziłem, że nie ma najmniejszych szans, bym dobrnął do końca. Ale wydarzyło się coś, co spowodowało, że wysłuchałem tego albumu do ostatniego dźwięku. Mało tego, wcisnąłem PLAY po raz drugi, trzeci, czwarty, i… teraz – przyznam, że oczarowany tą muzyką - postanowiłem podzielić się wiedzą na jej temat z Czytelnikami MLWZ.

Najpierw kilka faktów. Zespół Unhold pochodzi ze szwajcarskiego Berna, zadebiutował już w 2001 roku albumem „Walking Blackwards”, do tej pory wydał trzy płyty, a ta nowa (europejska premiera: 16 lutego br.) jest czwartym krążkiem w dyskografii zespołu, wydanym po blisko siedmioletnim okresie milczenia. W trakcie tej przerwy w działalności zmienił się nieco skład, ale nadal, choć komponują w piątkę, najważniejszym człowiekiem w Unhold jest wokalista i gitarzysta w osobie Thomasa Tschuora. To on swoimi mocnymi pociągnięciami gitarowych strun (w zespole jest jeszcze jeden gitarzysta: Philipp Thöni) oraz wyrazistym głosem (w kilku przypadkach zahaczającym o growling, który czasem łagodzony jest przez dodatkowy śpiew grającej na instrumentach klawiszowych Miriam Wolf) nadaje ton muzyce grupy Unhold.

Jak już wspomniałem, zespół gra mroczną odmianę ciężkiego metalu. Nie, nie jest to pędzący z prędkością światła speed metal czy jego hałaśliwa odmiana death, lecz raczej nazwałbym tę muzykę psychodelicznym post metalem z licznymi elementami stonera, sludge, a nawet, do pewnego stopnia oczywiście, ambient. Tu nic nie dzieje się zbyt szybko. Muzyka grupy Unhold, zgodnie z jej nazwą, jest jakby nie do zatrzymania. Toczy się powoli, ale w sposób nieunikniony, niczym walec, albo ciężki wóz pancerny przełamujący barykady. Ta muzyka ma nastrój, ma swój klimat, a płyta ułożona jest w przemyślany i dość logiczny sposób. Obok zasadniczych utworów (indeksów jest na tym krążku 11, ale „właściwych” utworów naliczyłem 7, no, może 8…) znajdujemy tu co najmniej 3 ambientowe interludia zawierające cytaty wyjęte ze słynnej książki „A Universe From Nothing” amerykańskiego kosmologa Lawrence’a M. Kraussa, która po swojej premierze w 2012 roku stała się przedmiotem poważnych naukowo-religijnych dysput. Piszę o trzech interludiach („Emerging”, „Rising” i „Ascending”), ale gdyby dobrze się przyjrzeć, to i umieszczone centralnie w samym środku płyty tytułowe nagranie „Towering”, choć trwające o wiele dłużej od tamtych, bo blisko 10 minut, też posiada podobną konstrukcję: w tle delikatna melodia, wkoło ambientowe dźwięki, a przepuszczony przez sekwencer głos odczytuje fragmenty kosmogenicznej książki Kraussa.

Muzyka grupy Unhold też zahacza o kosmos. I to dosłownie, jak i w przenośni. Dlaczego tak się dzieje? By o tym się przekonać trzeba koniecznie przesłuchać album „Towering” w całości. I to nie jeden raz. Tak jak ja to zrobiłem. Trzeba pozbyć się uprzedzeń. Trzeba wsłuchać się weń z uwagą, odpowiednio nastroić i szeroko otworzyć uszy na te, pod wieloma względami, galaktycznie brzmiące dźwięki. O tym, że „Towering” nie jest płytą, wobec której można przejść obojętnie świadczy sposób, w jaki sam ją odkrywałem. Od powątpiewania i obojętności, poprzez zaciekawienie, aż po niemałe zauroczenie, któremu upust daję tak często jak to możliwe, włączając do kolejnego odsłuchu ten niełatwy w odbiorze, ale wynagradzający cierpliwość, postmetalowy album.

„Towering” to album z zupełnie innej bajki niż wszystkie Pendragony, Areny, Anathemy, Riverside’y czy Jeżozwierze. Ale równie fascynujący i wspaniały jak kolejne dzieła Waszych progrockowych ulubieńców. Dlatego gorąco polecam to wydawnictwo! Czasami warto jest odkryć dla siebie coś tak niezwykłego i wartościowego.

Uwaga, wciąga!
MLWZ album na 15-lecie Tangerine Dream: dodatkowy koncert w Poznaniu Airbag w Polsce na trzech koncertach w październiku Gong na czterech koncertach w Polsce Dwudniowy Ino-Rock Festival 2024 odbędzie się 23 i 24 sierpnia Pendragon: 'Każdy jest VIP-em" w Polsce!