The Mangoes to muzyczny projekt Breta Binghama i Tima Morse’a. Jako ciekawostkę warto podkreślić, że muzyka tego pierwszego pojawiała się w wielu amerykańskich programach telewizyjnych i kablowych, natomiast ten drugi może pochwalić się dwoma solowymi wydawnictwami, z których to zatytułowane „Faithscience” było recenzowane na naszym małoleksykonowym portalu tutaj, a „Transformation” tutaj. Tim jest również autorem książki pt. Yesstories” oraz regularnie pisuje dla wielu magazynów muzycznych takich jak Mix, Guitar World, Vintage Guitar, Keyboard i Bass Player.
The Mangoes zatem to duet wzbogacony wieloosobową armią muzyków i wokalistów, który z pewnością gra ciekawą muzykę, balansującą trochę w melodyjnych rytmach poprockowo-dance’owych. Zresztą już kolorystyka okładki, czy sama nazwa ukierunkowują moje myślenie do tego nurtu. Sami reklamują swoje wydawnictwo jako mieszankę rocka progresywnego i wrażliwości beatlesowskiej. Na omawianym albumie momentami pojawiają się jakieś latynoamerykańskie klimaty, czy orientalne gitarowe melodie a la Santana, co z dużym powodzeniem podnosi walory artystycznego odbioru owej produkcji. Jest tu trochę brzmień bigbandowych („Samba Mambo”), trochę typowego trance/techno („Stupid Chorus”), jest odrobina pastiszu („Barista Girl”), są ładne ballady („Headed For A Fall”), progrockowe odloty („Broken Soul”), a nawet muzyczne żarty („The Mangoes Theme”). Z literackiego punktu widzenia wydawnictwo jest śmiałym koncept-albumem, który opowiada historię burzliwego związku Billy’ego i Candy ubraną aż w 19 utworów tworzących melodyjną i spójną muzyczną całość.
Na uwagę zasługuje dobrze dobrany, osadzony w nurcie dobrego pop rocka, repertuar, dobrze zrealizowane aranżacje i całkiem przyzwoite brzmienie instrumentów. Jednym zdaniem: można posłuchać, choć innowacyjnych brzmień tu raczej nie spotkacie.