Inner Odyssey to kanadyjski zespół pochodzący z prowincji Quebec. Pisaliśmy już o nim na łamach MLWZ.PL przy okazji wydanej trzy i pół roku temu debiutanckiej płyty „Have A Seat”. Od tego czasu w zespole zmieniło się w zasadzie to, że nie ma w nim już wokalisty Pier-Luca Garanda Diona (choć to on jest autorem wszystkich tekstów i pomysłodawcą tematu nowego albumu), a jego obowiązki przejął… perkusista Etienne Doyon. W historii muzyki było kilka spektakularnych przykładów tego typu zmiany, ale czy w przypadku Inner Odyssey losy zespołu potoczą się podobnie? Ocenimy to pewnie za jakiś czas.
Tymczasem zaś, co od razu uderza, to subtelna zmiana stylistyczna. O ile w przypadku pierwszej płyty można było muzyce Inner Odyssey przykleić łatkę „melodyjnego prog metalu”, to w przypadku nowego krążka zatytułowanego „Ascension” metalowych elementów nie ma prawie wcale. A więc został „melodyjny prog”, z tym, że z dobrymi, a przynajmniej zapadającymi na dłużej melodiami, jest na tej płycie kłopot. Ten wyjątkowo długi album (70 minut!) zawiera 11 utworów, które układają się w jedną zamkniętą całość i razem – słuchane jeden po drugim – jakoś się bronią, choć uważam, że płycie „Ascension” nie zaszkodziłoby delikatne odchudzenie, o powiedzmy, jakiś kwadrans, albo dwadzieścia minut. Gorzej jest, gdy chce się wybrać jakiś jeden, dwa utwory, które wyróżniałyby się na tle pozostałych. Takie, które mogłyby stać się muzyczną lokomotywą napędzającą ten album… Nie ma takich utworów. Dość powiedzieć, że po kilkunastokrotnym wysłuchaniu tej płyty najbardziej zapamiętałem jedynie dwa nagrania: pierwsze („Why Am I Here?”) i ostatnie („When It Begins, Where It Ends”) na płycie. Symptomatyczne, nieprawdaż?
Cóż jeszcze można powiedzieć o tym albumie. Wstydu zespołowi nie przynosi, z pewnością będą tacy, którym „Ascension” przypadnie do gustu, jednak osobiście nie widzę zdecydowanego kroku do przodu w stosunku do pierwszego krążka. Może to syndrom drugiej, podobno najtrudniejszej dla każdego zespołu, płyty, a może to po prostu zwykła stagnacja? A może to ja obiecywałem sobie po „Ascension” zbyt wiele?...
Mimo wszystko polecam Wam to wydawnictwo, by przekonać się czy tylko mnie nowe propozycje grupy Inner Odyssey przeleciały mimo uszu, ale gdyby ktoś do tej niedystrybuowanej w Polsce płyty nie dotarł (zainteresowanych odsyłam na profil zespołu na platformie Bancamp https://innerodyssey.bandcamp.com), ten raczej niewiele straci.