IO Earth - New World

Artur Chachlowski

ImageŚwietny album. Pomimo istotnych perturbacji personalnych (m.in. przymusowa absencja dotychczasowej wokalistki Claire Malin, której poważna choroba przeszkodziła w kontynuowaniu kariery) i, generalnie rzecz biorąc, nienajlepszej koniunktury na tego typu muzykę, panowie Dave Cureton (g, k , v) i Adam Gough (k, g, v), którzy od samego początku kierują poczynaniami grupy IO Earth, są precyzyjni jak szwajcarski zegarek. W 2009 roku zadebiutowali albumem zatytułowanym po prostu „IO Earth”, w 2012r. ukazała się płyta „Moments”, minęły kolejne trzy lata i oto w czerwcu br. na rynku pojawił się nowy, dwupłytowy album „New World” (w międzyczasie ukazało się jeszcze koncertowe wydawnictwo „Live In The USA” (2013) będące zapisem występu IO Earth na festiwalu RosFest 2012). Regularność godna podziwu. Ale to nie wszystko za co na wstępie chcę pochwalić ten zespół. Pochwalić chcę go przede wszystkim za wysoką jakość proponowanej muzyki. A jest jej na nowym albumie wyjątkowo dużo. Dwa srebrne krążki, każdy trwający po około pięćdziesiąt minut. I z żadnej z tych stu minut ani przez moment nie wieje nudą.

Obiektywnie rzecz biorąc, płyta ma swoje lepsze i słabsze momenty, ale zasadniczo jako całość, nawet tak bardzo rozbudowana, broni się w sposób znakomity. Nowa muzyka IO Earth brzmi przestrzennie, jest logicznie poukładana, a przy tym świetnie wykonana. W zespole jest nowa wokalistka, Linda Odinsen, która pokazała się z jak najlepszej strony. Śpiewa praktycznie we wszystkich utworach na tym albumie (choć w programie „New World” na łączną ilość szesnastu kompozycji kilka to tematy instrumentalne) za wyjątkiem umieszczonych pod koniec krążka nr 2 kawałków: „Follow” i „Dreams”, w których do głosu dochodzą męskie wokale Dave’a Curetona i Adama Gougha. Podkreślić trzeba doskonałe instrumentarium oraz niesamowity klimat całej płyty, za co odpowiedzialni są obaj liderzy zespołu. Ale nie tylko oni. Wspaniale na saksofonach i fletach gra Luke Shingler, swoje cenne „trzy grosze” dorzuca też skrzypek i mandolinista Jez King. Podstawowy skład grupy uzupełnia sekcja rytmiczna w osobach Christiana Jerromesa (dr) i Christiana Nokesa (bg). Warto jeszcze wspomnieć o gościnnie występującym na tym albumie starym współpracowniku Franka Zappy, Edzie Mannie, który gra m.in. na ksylofonie, marimbie, dzwonach rurowych, cymbałach i gongach.

Z powyższego opisu wynika, że brzmienie IO Earth jest na „New World” bardzo bogate i urozmaicone (z niewymienionych wyżej instrumentów często odzywają się też trąbki, oboje i wiolonczele obsługiwane przez gromadkę zaproszonych gości) i żeby najpełniej, a przy tym możliwie jak najbardziej precyzyjnie oddać stylistykę, z jaką mamy do czynienia na tym albumie, określiłbym muzykę IO Earth jako syntezę celtyckiego rocka, prog rocka, symfonicznego metalu, gothic rocka i melodyjnego popu cechującego się niezliczoną ilością świetnych, zapadających w pamięć melodii. To po prostu najnormalniejszy w świecie art rock. I to najwyższej próby!

Na albumie „New World” IO Earth opowiada historię mentalnej podróży głównej bohaterki, w której rolę wciela się Linda Odinsen i która w swoim nieszczęściu desperacko poszukuje lepszego życia w lepszym świecie. „Historia ta mówi o rzeczach z pozoru oczywistych: gdy cos idzie źle, zwykle czujemy się samotni i nikomu niepotrzebni, ale w życiu jest zawsze jakieś światełko w tunelu, są promyczki nadziei, które nadają sens życiu. Są nimi ludzie, których spotykamy na co dzień, których często nie zauważamy, a którzy gotowi są pomóc w dotarciu do takiego miejsca, w którym poczujesz się dobrze i które nazwiesz swoim „nowym światem”” – tak o tym w sumie bardzo optymistycznym przesłaniu nowej płyty mówi lider IO Earth, Dave Cureton. Myślę, że jego słowa idealnie współbrzmią z muzyką, która z kolei doskonale oddaje klimat i dramaturgię tej opowieści. Płyty słucha się z zapartym tchem, a ilość i jakość wypełniającej ją muzyki budzi prawdziwy podziw. Zdumiewające jest to, że na jednym wydawnictwie znajdujemy aż tyle świetnie wcielonych w życie muzycznych pomysłów. To właściwie jakby dwie pełnowymiarowe płyty, ale zebrane w jedną całość, a do tego włożone w pięknie prezentujący się digipak. Nic, tylko bić brawo!

Nie ma chyba większego sensu, by szczegółowo omawiać każdy z wypełniających to wydawnictwo utworów. Całości, nawet jeżeli jest ona tak długa, słucha się wręcz znakomicie. To prawdziwa uczta dla uszu. Od początku do końca. Od A do Z. Niemniej jednak jest kilka fragmentów, które moim zdaniem w sposób wyjątkowy podgrzewają atmosferę tej płyty. Przede wszystkim to porywający początek, na który składają się połączone ze sobą utwory: „Move As One”, „Redemption” i „Journey To Discovery” oraz zwieńczona genialnym pnkfloydowskim gitarowym solo kompozycja „Morning”. Chciałbym też zwrócić uwagę na instrumentalną suitę „New World Suite”, której swoista repryza z licznymi cytatami i powracającymi tematami w postaci dziewięciominutowej kompozycji „New World” pojawia się w finale tego albumu. No i jest jeszcze ukryta gdzieś w połowie drugiego krążka prawdziwa perła nad perłami w postaci instrumentalnego utworu „The Rising”. Muzyczna bajka!

Paleta rozlicznych nastrojów, kompozycyjny rozmach, tempo, siła ognia, ale przede wszystkim perfekcyjne wykonanie czyni ten album jednym z najbardziej niezwykłych artrockowych wydawnictw ostatnich miesięcy. Ci wszyscy, którzy uwielbiają klimaty a’la Mostly Autumn, Karnataka, Panic Room czy The Reasoning powinni koniecznie rozglądnąć się za tym albumem. Od razu podpowiem: na dzisiaj IO Earth wydawnictwem „New World” bije wszystkie te grupy na głowę. Taki to album!

MLWZ album na 15-lecie Tangerine Dream: dodatkowy koncert w Poznaniu Airbag w Polsce na trzech koncertach w październiku Gong na czterech koncertach w Polsce Dwudniowy Ino-Rock Festival 2024 odbędzie się 23 i 24 sierpnia Pendragon: 'Każdy jest VIP-em" w Polsce!