Animations - Animations

Artur Chachlowski

ImagePrzyznam się, że nie przepadam za muzyką instrumentalną. Czegoś mi w niej brakuje. Wydaje mi się ona jakby uboższa. Wolę gdy obok samej muzyki słyszę wzbogacający ją wokal. Nawet jeżeli głos sprowadza się tylko do wykorzystywania go jako jeszcze jednego instrumentu. Ale to, co usłyszałem na instrumentalnej przecież płycie grupy Animations przeszło moje najśmielsze oczekiwania. Od pewnej rezerwy, z jaką zazwyczaj podchodzę do instrumentalnych albumów, błyskawicznie pojawił się u mnie stan gwałtownego zaciekawienia, a zaraz potem przeszedłem do autentycznego zachwytu. I nie mam już absolutnie nic przeciwko albumom z instrumentalną muzyką. Ale po kolei...

Muzyka grupy Animations na jej debiutanckim albumie zagrana jest z potężnym wykopem, a przy tym jest tak precyzyjna, że odnosi się wrażenie, że podawana jest ona słuchaczowi z aptekarską dokładnością. Każdy dźwięk na tym albumie jest na właściwym miejscu, instrumenty tworzą wspaniałe harmonie, wszystko tu precyzyjnie się zazębia i logicznie przechodzi z jednych klimatów w drugie. Można by powiedzieć, że to prawdziwie szwajcarska robota...

A przecież grupa Animations pochodzi z Jaworzna. Tworzą ją Kuba Dębski (g), Tomek Konopka (k), Bartek Bisaga (bg) i Paweł Larysz (dr). Do niedawna funkcjonowali pod nazwą Labyrinth.pl, lecz by odróżnić się od pewnego włoskiego zespołu postanowili nazwać się Animations. I pod tym właśnie szyldem zadebiutowali niedawno albumem zatytułowanym po prostu „Animations”. Swój tytuł wziął on od 18-minutowej kompozycji, która jest prawdziwą muzyczną wizytówką grupy oraz kwintesencją jej stylu, muzycznych fascynacji tworzących ją muzyków i oryginalnego brzmienia całego zespołu. A jest ono bardzo wyraziste i intrygujące właściwie już od pierwszych sekund płyty. Znaleźć można na niej 8 utworów, spośród których kilka znanych jest już z opublikowanych jakiś czas temu pod szyldem Labyrinth.pl singli. Te utwory to „Sonic Maze”, „911” oraz „Lost In Infinity”. W swoim nowym ujęciu oraz w sąsiedztwie innych nagrań nabierają one zupełnie nowego wymiaru. Szczególnie „911” w tym nowym wydaniu sporo zyskuje i zachwyca swym niezwykłym urokiem. Z kolei „Lost In Infinity”, szczególnie w swojej początkowej części, przybliża się teraz delikatnie do dreamtheaterowskiego „Endless Sacrifice”. Ale to przecież zaledwie jeden z wielu składników charakterystycznego brzmienia grupy Animations. Brzmienia, o którym kilka osobnych słów za chwilę.

Reszta nagrań ma na niniejszym krążku swoje płytowe premiery. Spośród nich największy podziw budzi przede wszystkim przywołana już przeze mnie tytułowa suita. Bardzo dużo się w niej dzieje. Zespół prowadzi słuchacza przez zawiły labirynt swoich dźwięków i melodii, fundując mu prawdziwą jazdę na muzycznym rollercoasterze. Lecz także zwięzły, energetyczny, a przy tym bardzo melodyjny „Oranges”, czteroczęściowy „The Four Symptoms”, a także coś na kształt epilogu dla utworu „911” w postaci kompozycji „912 (The Day After)” prezentują się wręcz znakomicie. Wszystkie te utwory utrzymane są w jednolitym stylu, co bynajmniej nie oznacza, że są one nudne, wtórne i niewiele się od siebie różnią. Wzmianka o spójnym stylu, który zespół utrzymuje przez cały czas trwania tej długiej (70 minut) płyty wskazuje raczej na to, że grupa Animations dopracowała się własnego, niepowtarzalnego brzmienia. Brzmienia wręcz niespotykanego na polskim rynku muzyki rockowej. I chociaż w muzyce zespołu pobrzmiewają echa dokonań Queensryche, Dream Theater, Liquid Tension Experiment, chociaż gitarzysta sprawia wrażenie zasłuchanego w Steve’a Vai, a klawiszowiec w Jordana Rudessa (vide wstęp do utworu „Animations”, który przywodzi na myśl partię Jordana zagraną na continuum w suicie „Octavarium”), chociaż sekcja gra chwilami niczym Geddy Lee i Neal Peart na starych płytach grupy Rush, to wyraźnie słychać, że zespół Animations jako suma czterech bardzo zdolnych muzycznych osobowości ewidentnie posiada już swoje namacalne, łatwo rozpoznawalne oblicze.

Przyznam szczerze, ze jestem pod sporym wrażeniem muzyki grupy Animations. Nie pamiętam kiedy ostatnio słyszałem tak świetnie prezentujący się od strony instrumentalnej polski zespół. Jego muzyka jest krwista i wyrazista, przepełniona wirtuozerią i dźwiękowymi łamańcami. Te ostatnie to jednak wcale nie jakaś sztampowa sztuka dla sztuki, a element stylu, na który składają się logiczne i bardzo płynne przejścia od pełnych energii dźwięków do spokojnych, nieomal ilustracyjnych pasaży muzycznych. Z jednej strony słychać tu młodzieńczą brawurę i niczym nieograniczoną muzyczną fantazję, a z drugiej – pełen profesjonalizm, dojrzałość i bezbłędną grę wszystkich instrumentalistów spisujących się niczym starzy wyjadacze. Z reguły grają ostro i głośno, by za chwilę zanurzyć się w bardzo lirycznym nastroju. Ich szeroki wachlarz repertuarowy zawiera zarówno karkołomne dźwiękowe połamańce, ale też niezwykle zgrabne melodie pieszczące ucho słuchacza. Dużo jest kontrastów na tej płycie. Ale kontrasty te idealnie pokazują jak zespół wspaniale dojrzał i uczynił swą muzykę łatwo rozpoznawalną i jedyną w swoim rodzaju. Przynajmniej na naszym krajowym podwórku...

                                                                                   

MLWZ album na 15-lecie Steve Hackett na dwóch koncertach w Polsce w maju 2025 Antimatter powraca do Polski z nowym albumem Steven Wilson na dwóch koncertach w Polsce w czerwcu 2025 roku The Watch plays Genesis na koncertach w Polsce już... za rok