Nie jest tajemnicą, że solowa twórczość Tony’ego Banksa, w Genesis największej właściwie siły kompozytorskiej, zdecydowanie ustępuje pod względem popularności dokonaniom jego kolegów. Debiutancka płyta „A Curious Feeling”, najbardziej zbliżona do nastrojów znanych z płyt Genesis, to najprostsze i często jedyne skojarzenie z hasłem „klawiszowiec Genesis solo” – a szkoda, ponieważ wartych zainteresowania pozycji jest w dyskografii Banksa więcej.
Weźmy choćby pochodzący z 1983 roku „The Fugitive”. Album wskazujący z jednej strony na zainteresowanie artysty bardziej przebojową nutą, z drugiej zaś technicznymi nowinkami brzmieniowymi, z automatem perkusyjnym Linn LM-1 na czele. Być może zwrócenie się ku modnym piosenkowym trendom miało na celu próbę dosięgnięcia miary komercyjnego sukcesu Phila Collinsa, lecz same te założenia nie przynoszą ujmy, wszak efekt ich wprowadzenia jest całkiem przyzwoity. Takie piosenki, jak rozkołysany „This Is Love”, lennonowski „Say You’ll Never Leave Me”, czy ciekawy, wręcz „nowofalowy” “By You” brzmiałyby jednak znacznie lepiej, ba, miałyby szanse szerzej zaistnieć, gdyby nie osobliwy pomysł Banksa, który zdecydował na całej płycie w roli wokalisty obsadzić… siebie samego. Mimo dość przyjaznej barwy głos jego razi warsztatowymi ubytkami i miernymi możliwościami skalowymi, pozbawiając potencjalne przeboje swoistej „medialności”, a miejscami wręcz zakłócając pełny komfort odbioru.
Przerwę w śpiewaniu Banks robi sobie na płycie dwukrotnie, prezentując instrumentalne utwory egzekwujące zainteresowanie brzmieniami elektronicznymi. Tutaj zdecydowanie lepiej wypada „Thirty Three's” – kompozycja, na potrzeby której Banks chwilowo rozstał się z grającym na gitarze Darylem Stuermerem i pozostałymi sesyjnymi towarzyszami, by w pojedynkę, w ramach elektronicznego eksperymentu wyczarować odrobinę intrygujących dźwięków. Rozpisanie instrumentalnej, podsyconej elektroniką kompozycji na zespół wyszło już nieco gorzej – utworowi „Charm”, niejako wbrew nazwie brakuje wdzięku, interesującej kompozycyjnej czy melodycznej przynęty, by mógł brzmieć jak coś więcej aniżeli szkic pod piosenkę, która tak naprawdę powinna posiadać tekst.
Tu bardziej eksperymentalny, tam dość zachowawczy; tu ciekawszy, gdzie indziej nieco rozczarowujący, przede wszystkim jednak – bogaty w kilka doprawdy cennych kompozycji – taki jest „The Fugitive”. Album najczęściej oceniany zbyt krytycznie, ze względu na ewidentne ukierunkowanie autora na przebój oraz nieukrywany flirt z elektroniką, jak również – i chyba to jedyny słuszny tutaj zarzut – jego stronę wokalną. Tak wybitnemu artyście, jakim jest Tony Banks, pewnych rzeczy nie wypada – mogliby rzec niektórzy, ze zgrozą wsłuchujący się w tak odmienną od progresywnych korzeni pianisty muzykę. Owszem, nie wypada… wybitnego artysty krępować konwencjami.