Zaledwie trzynaście miesięcy trzeba było czekać na kolejny solowy album Tima Bownessa. Nowe płyty artysty to zawsze wielka radość, zwłaszcza że przyzwyczaił on do publikowania dzieł dopieszczonych, perfekcyjnie wykończonych, niezależnie od czasu, jaki przeznaczono na ich powstawanie, a w związku z tym z zasady nie stwarzających zagrożenia rozczarowania. „Stupid Things That Mean The World” jest jednak przejawem dość ryzykownego manewru, który może pozbawiać ten bardzo dobry album należnego powodzenia.
Chodzi mianowicie o zabieg, który rzuca się w oczy już po sięgnięciu po opakowanie nowej płyty – powielająca schematy ubiegłorocznego wydawnictwa okładka i szata graficzna książeczki niemal tożsama z tą towarzyszącą „Abandoned Dancehall Dreams” same w sobie sugerują, że wraz z nowymi kompozycjami może pojawić się coś w rodzaju kontynuacji założeń z poprzedniej płyty. Materiał zawarty na krążku nie pozostawia już złudzeń, że nowy album Tima Bownessa ściśle tkwi w estetyce wypracowanej rok wcześniej. Określona przez artystę idea budowania nowego na „solowej” tożsamości przekazanej z „Abandoned Dancehall Dreams” wydaje się tu być traktowana bardzo dosłownie, a większa dynamiczność utworów, której pojawienie się wraz z nowym albumem zapowiadał, dotyczy w zasadzie jedynie fragmentów płyty – co zresztą każe utożsamiać ją i w tym aspekcie z poprzedniczką.
Można więc powiedzieć, że stroniąc od podejmowania artystycznego ryzyka, Bowness obarczył swoje nowe dzieło ryzykiem znalezienia się w cieniu poprzedniej, jak się okazuje, w wielu aspektach niemal bliźniaczej płyty. Czy jednak na tyle wielu aspektach, by uważać „Stupid Things…” za dzieło mniej udane? Zdecydowanie nie, wszak w przypadku Bownessa wykorzystanie pokrewnych schematów, identycznych brzmień, czy gości w większości wcześniej sprawdzonych, każe raczej po prostu określić bieżące artystyczne decyzje wokalisty zachowawczymi, nie prowadzi zaś na manowce odtwórczości.
Są na płycie bowiem i takie fragmenty, które, wychylając się ponad ogół tradycyjnych bownessowskich nastrojów, potwierdzają, że przy odrobinie szaleństwa wokalista No-Man byłby w stanie wywrócić do góry nogami pojęcie na temat swojej solowej twórczości, ukonstytuowane zarówno przez debiutancki „My Hotel Year”, jak i przywoływany wciąż „Abandoned Dancehall Dreams”. Wspomnijmy więc tutaj raźny, by nie rzec - skoczny utwór tytułowy, który przy opatrzeniu syntetycznym rytmem wpisałby się doskonale w estetykę No-Man pierwszej połowy lat 90. Odnotujmy „Press Reset”, przykuwający uwagę eksplozją napięcia w energetycznym, przebojowym, rockowym quasi-refrenie. Mimo krótkiego czasu trwania warty wspomnienia jest w tym miejscu również i „Everything But You” - pozbawiony tekstu, fascynujący instrumentalno-wokalny eksperyment, który aż prosi się o rozwinięcie w formę, nazwijmy to – pełnowymiarowej piosenki. Jego nagłe umilknięcie dobitnie podkreśla zachowawczy charakter całej płyty.
„Stupid Things That Mean The World” to płyta pełna pięknej, wyrafinowanej muzyki. Płyta bardzo udana, lecz niestety, chyba jednak przeznaczona i mogąca bardziej zadowolić tych, którzy jakimś cudem pominęli na swojej drodze poznawczej „Abandoned Dancehall Dreams”.