Na MLWZ.PL staramy się śledzić losy amerykańskiej formacji Abigail’s Ghost praktycznie od początku jej istnienia. Przypominam, że na jej debiutanckiej płycie „Selling Insincerity” (2007) odnaleźć można było liczne Jeżozwierzowe wpływy, na nieco słabszej płycie nr 2 – „D_letion” (2009) zespół wybrał nieco bardziej mainstreamowe tory, a niedawno ukazał się trzeci krążek w dorobku zespołu – „Black Plastic Sun”. Zawiera on ponad godzinę muzyki, na którą składa się 11 premierowych kompozycji (choć kilka z nich znalazło się w swoich pierwotnych wersjach na wydanej w zeszłym roku półoficjalnej EP-ce „Unmastered”, której wydanie miało pomóc zespołowi w sfinansowaniu nagrań nowego albumu w profesjonalnym studiu).
I co można powiedzieć o muzyce, którą słyszymy na nowym albumie? Wydaje mi się, że styl zespołu Abigail’s Ghost wciąż ewoluuje. Praktycznie nie słychać w nim już w ogóle ech twórczości Stevena Wilsona (choć są wyjątki: taki „Protist” to ewidentna odpowiedź Amerykanów na „The Sound Of Prozak”, a „Smotherbox” mógłby śmiało być ozdobą na przykład płyty „In Absentia”). Ale trzeba przyznać, że klimat wszystkich nagrań wpisuje się w wielką rodzinę wykonawców skupionych wokół wytwórni Kscope (Porcupine Tree, The Pineapple Thief, Engineers, Ulver, etc.) i pewnie, gdyby Abigail’s Ghost pochodził z Europy, a nie dalekiej Luizjany, to pewnie zostałyby zarzucone nań sieci i „Black Plastic Sun” już dawno znalazłby się w katalogu tej prężnie działającej i coraz bardziej popularnej oficyny wydawniczej. A tak przyjdzie tej, skądinąd całkiem niezłej, płycie przedzierać się przez labirynty dystrybucyjnych ścieżek wydawnictw określanych jako niezależne. Mam nadzieję, że niniejszy tekst przynajmniej wskaże polskim Słuchaczom, że jest taki zespół i jego nowy album, za którym warto się rozglądnąć.
Ale wróćmy do samej muzyki. Nowa płyta „Abigail’s Ghost” przy pierwszym podejściu być może nie robi jakiegoś piorunującego wrażenia, bo to album bez szczególnych wodotrysków, pozytywek i spektakularnych fajerwerków. Ale już po kilku kolejnych przesłuchaniach coraz bardziej wciąga. Bardzo melodyjny charakter większości utworów sprawia, że słuchając „Black Plastic Sun” odnosi się wrażenie, że mamy do czynienia z łagodną i przyjemną dla uszu muzyką poprockową. To „zmiękczenie” i „wypolerowanie” brzmienia jest o tyle znamienne, że długimi chwilami sam zastanawiałem się czy nowe produkcje Amerykanów w ogóle mieszczą się jeszcze w bardzo pojemnym przecież pojęciu „rock progresywny”? W dzisiejszych czasach, gdy granice gatunków przenikają się wzajemnie, nie ma to praktycznie żadnego znaczenia. Tak czy inaczej, warto poznać zawartość tego albumu, który oprócz nijakich, ma też swoje bardzo dobre momenty. Do takich zaliczyłbym utwory „Sliver”, „Bloodlust”, akustyczny „Rather Unorthodox” i wspomniane powyżej dwa nagrania, które w ewidentny sposób nawiązują do dokonań Stevena Wilsona.