„Dopiero niedawno zadecydowałem, żeby w pełni poświęcić się muzyce. Kilka miesięcy temu podjąłem ryzyko i odszedłem z pracy, którą miałem od szesnastu lat. To był naprawdę bardzo ważny krok w moim życiu.” – zwierzył się w jednym z ostatnich wywiadów nasz dzisiejszy bohater Nad Sylvan (prawdziwe nazwisko: Hugh Erik Stewart). Czyżby do tej pory nie uważał się za profesjonalnego muzyka? Przecież w trakcie ostatnich lat dał się poznać progrockowej publiczności jako wokalista grup Unifaun, Agents Of Mercy (to projekt, który współtworzył z liderem The Flower Kings, Roinem Stoltem), a także stał się głównym wokalistą w projekcie Steve’a Hacketta „Genesis Revisited”.
Jednak dopiero teraz okrzepł, dopiero teraz uznał, że to właściwa chwila, by spróbować swych sił na rynku muzycznym. I to nie na pół gwizdka. Na jednej szali postawił praktycznie cały dorobek swojego życia. I to zarówno zawodowego, jak i artystycznego. A stało się to w chwili, gdy skończył 56 lat. Nad zrealizował album zatytułowany „Courting The Widow”, który jest praktycznie jego solowym startem w nową drogę artystycznego życia (choć warto wiedzieć, że w swoim solowym dorobku ma wydany w 1997 roku album „The Life Of A Housewife” oraz płytę „Sylvanite” z 2003 roku). I to jakim startem! Album „Courting The Widow” ukazał się kilka dni temu nakładem renomowanej wytwórni InsideOut Records. A więc marketing i dobrą promocję ma zapewnioną. Ale jakże miałoby być inaczej, skoro Nad zgromadził wokół siebie pokaźną gromadę renomowanych gości, ba! – gwiazd progresywnego rocka? Na płycie słyszymy m.in. całą ekipę Steve’a Hacketta z samym Mistrzem na czele, Rogerem Kingiem, Garym O’Toolem, Robem Townsendem i Nickiem Beggsem. Ponadto grają tu m.in. panowie Jonas Reingold i Roine Stolt z The Flower Kings, Nick D’Virgilio z Big Big Train oraz były perkusista Jethro Tull, Doane Perry.
Tak mocna ekipa nie mogła nagrać słabej płyty. No tak, o ile o stronę wykonawczą nie trzeba się martwić, to jak jest z samymi kompozycjami? Od razu powiem, że naprawdę nie jest źle. Powstawały one w trakcie ostatnich sześciu lat. Część z nich (jak „Courting The Widow”, „Carry Me Home” i „The Killing Of The Calm”) pierwotnie miała być przeznaczona na czwartą płytę formacji Agents Of Mercy, do nagrania której nigdy nie doszło. W sumie na płycie znalazło się osiem mocnych utworów, które trwają łącznie ponad 70 minut. Centralne miejsce w programie albumu zajmuje 20-minutowa, wielowątkowa i złożona kompozycyjnie suita „To Turn The Other Side” w pewnym sensie nawiązująca do genesisowskiego „Supper’s Ready” (zresztą Nad nie ukrywa swojej fascynacji twórczością zespołu Genesis. Do tego wątku powrócę jeszcze w dalszej części niniejszej recenzji) i jest ona bardzo mocnym punktem płyty. Zresztą nie tylko ona. Tytułowy „Courting the Widow” zawiera kilka niezwykle chwytliwych momentów, zagrany na melancholijną nutę „Echoes Of Ekwabet” jest ewidentnym hołdem dla symfonicznego prog rocka lat 70., „The Killing Of The Calm” posiada nieco lżejszy, lekko folkujący charakter, a finałowy „Long Slow Crash Landing” z pełną mroku, ale i wpadającą w ucho linią wokalną oraz genialną partią gitary jest prawdziwą wisienką na tym muzycznym torcie. Jest jeszcze zaaranżowany na progrockową szantę i umieszczony w połowie płyty „Ship’s Cat”, który pełni rolę swoistego interludium, a zarazem intryguje swą dziwaczną melodią, niecodziennym instrumentarium i świetnie wykonaną przez Nada partią wokalną. To wszystko utwory, których słucha się wybornie i które należy zapisać po stronie plusów.
W tekstach utworów dominuje tematyka morskich podróży. Dla potrzeb swojego scenicznego wizerunku Nad wymyślił fikcyjną postać, którą nazwał Vampirate. Przewija się ona w kilku nagraniach, które zasadniczo traktują o śmierci, często o życiu po śmierci, a tytułowa wdowa to symboliczne wyobrażenie samej śmierci, która, jak się okazuje, stanowi niezwykle ważny element twórczości artysty. W rzeczy samej, „Courting The Widow” to dość mroczny album, ale z muzycznego punktu widzenia zawiera on sporo dobrej, a nawet bardzo dobrej muzyki. W sam raz dla sympatyków klimatów spod znaku Genesis. Zresztą od dawien dawna określano śpiew oraz sposób wokalnej ekspresji Nada Sylvana jako „skrzyżowanie głosów Petera Gabriela i Phila Collinsa” i te ciągotki do naśladowania dwóch słynnych frontmanów grupy Genesis słychać praktycznie przez cały album. Jednym zapewne to nie będzie przeszkadzać, inni nazwą charakterystyczną manierę wokalną Nada „miauczeniem rozhisteryzowanego kota”, a moim zdaniem prawda - jak zwykle w takich przypadkach - leży gdzieś pośrodku. Tak czy inaczej, można na „Courting The Widow” znaleźć sporo doskonale brzmiącej i nieźle zinterpretowanej muzyki. Sylvan nie kombinuje, nie wymyśla prochu, idzie raczej łatwą do przewidzenia drogą, ale robi to w taki sposób, że nic tylko przyklasnąć. Zaproszeni do studia muzycy zadbali o to, by poszczególne kompozycje nabrały właściwego vibe’u oraz szlachetnej energii i mocy. I wyszła z tego całkiem przyzwoita płyta.
Prog rock wysokiej próby. Trudno więc tego płytowego debiutu Nada Sylvana w roli stuprocentowego profesjonalnego artysty nie uznać za sukces. Nad wychodzi z tej próby obronną ręką i z wysokiego pułapu startuje w kolejny etap swojej kariery.