Keith Emerson nie żyje... Poniższy tekst napisałem trzy miesiące temu. Nie przypuszczałem, że paradoksalnie album z najwcześniejszymi zachowanymi nagraniami wirtuoza progrockowej klawiatury będzie ostatnim, który ukaże się za Jego życia. Dziękuję Ci Keith za wszystkie wspaniałe chwile, które spędziłem słuchając Twojej muzyki. Dziękuję też za koncert w katowickim Spodku 22 czerwca 1997 roku i za poprzedzającą go konferencję prasową. Było to moje jedyne osobiste spotkanie z Tobą. Nie jedyne z Twoją muzyką. I wiem, że tych naszych muzycznych spotkań będzie jeszcze wiele...
Ten albumik będzie specjalną gratką dla kolekcjonerów i oddanych sympatyków twórczości Keitha Emersona. Po raz pierwszy na płycie CD ukazują się najwcześniejsze nagrania tego legendarnego pianisty. Jeszcze sprzed czasów The Nice i na wiele lat przed powołaniem do życia formacji Emerson Lake And Palmer. Konkretnie z 1963 roku, kiedy Keith był jeszcze nastolatkiem. Wtedy, w jadalni domu swoich rodziców w Worthing, Keith zasiadał do fortepianu, a jego koledzy Godfrey Sheppard i David Keene rozkładali swój sprzęt (odpowiednio gitarę basową ze wzmacniaczem oraz zestaw perkusyjny) po kątach, a następnie przy pomocy amatorskiego sprzętu i plastikowego mikrofonu rejestrowali swoje muzyczne wprawki.
„Byliśmy szaleni. Chodziliśmy po szkole dumni, że tworzymy zespół, ale wszyscy mówili o nas, że gramy jazz, więc nie było najmniejszych szans, by interesowały się nami dziewczyny” – wspomina żartem Emerson. Na krążku firmowanym jako The Keith Emerson Trio znajdujemy siedem instrumentalnych utworów, z których tylko dwa („Winkle Picker Stamp” i „56”) są kompozycjami Emersona. Oba wyraźnie wpisują się w stylistykę boogie-woogie. Pozostałe utwory to klasyki Hanka Mobleya, Harry Warrena, Leo Robina i Olivera Nelsona w aranżacji Emersona. Słychać w nich fascynację młodych chłopców dokonaniami Floyda Cramera, Johna Coltrane’a, Paula Chambersa czy grupy The Dave Clark Five.
Nie spodziewajmy się więc po tym 25-minutowym zbiorze najstarszych nagrań Keitha Emersona jakichś mega innowacji czy śladów obecności tego, co kilka lat później nazwano symfonicznym rockiem. Nie, choć jak ktoś kiedyś słusznie powiedział: „wszystko zaczęło się od bluesa” i te właśnie bluesowe fascynacje, obdarzonego już wtedy niesamowitymi umiejętnościami utalentowanego muzyka, dały początek utworom, które znalazły się potem na płytach The Nice czy ELP i których do dziś słuchamy z szeroko otwartymi uszami.
Świetny materiał do wnikliwych analiz. Ale też do zwykłego słuchania. Bo co ciekawe, po poddaniu tych nagrań nowoczesnemu masteringowi, trudno uwierzyć, że mają już one ponad 50 lat.