Gdy w lawinie złych wiadomości, które niemal codziennie docierają do nas od początku tego roku znalazłem smutną informację o śmierci George’a Martina aż przysiadłem z wrażenia i ze smutku cały zamknąłem się w sobie. George Martin przeżył wprawdzie 90 lat, zmarł jako człowiek spełniony i doceniony (szlachecki tytuł ‘sir’ z rąk królowej Elżbiety II, wprowadzenie do Rock and Roll Hall of Fame, Order Imperium Brytyjskiego), ale przecież nawet wiedząc o tym, że to co nieuchronne musi kiedyś nastąpić, nie sposób przejść wobec Jego śmierci obojętnie.
Przecież to na Jego pomysłach producenckich, na Jego niekonwencjonalnych zabiegach aranżacyjnych rodziła się prawdziwa muzyka rockowa. Kto w latach 60. XX wieku mógł wyobrazić sobie zespół bigbeatowy wzbogacony o kwartet smyczkowy, klawesyny, cyrkowe werble, rożki angielskie, sekcję dętą, a nawet całą orkiestrę? Kto mógł wpaść na pomysł o zastosowaniu dźwięku puszczonego wspak? Kto mógł pokusić się o niezliczone awangardowe pomysły, dzięki którym ‘muzyka młodzieżowa’, bo tak ją wtedy nazywano, zrobiła ogromny krok do przodu i pozwoliła na otwarcie wielu stylistycznych korytarzy, z których narodziło się mnóstwo nowych podgatunków?
Często był nazywany "piątym Beatlesem". Bo przecież to On ukształtował muzycznie „Cudowną Czwórkę”, to On wpadł na wydawałoby się karkołomne pomysły aranżacyjne w „Yesterday”, „I Am Walrus”, „Being For Benefit Of Mr. Kite”, „All You Need Is Love”, to on zorkiestrował słynną „Żółtą Łódź Podwodną” i przełomową stronę B albumu „Abbey Road”. To On w niezliczonych utworach The Beatles grał na fortepianie. Swoim geniuszem ogarnął milion szczegółów, które złożyły się na całość, którą uświadomiłem sobie już dawno, ale dopiero w dniu Jego śmierci nabrała ona właściwego znaczenia: George Martin był nie tylko najwspanialszym producentem w historii muzyki, ale przelał na mnie, na moją wrażliwość, na całe moje życie swój niewidzialny blask. I za to jestem Mu przeogromnie wdzięczny.
Pierwszą rzeczą, którą zrobiłem, gdy minął pierwszy szok po wiadomości o śmierci George’a Martina było sięgnięcie po firmowaną Jego nazwiskiem George’a, wydaną kilkanaście lat temu płytę „In My Life”, którą żegnał się On z czynnym życiem zawodowym. To takie bardzo osobiste podsumowanie Jego wieloletniej pracy. A na płycie tej do nowych aranżacji piosenek Beatlesów swoje głosy i talenty dołożyli: Robin Williams, Bobby McFerrin, Goldie Hawn, Jeff Beck, Celine Dion, Vanessa Mae, Jim Carrey, John Williams, Phil Collins i Sean Connery. „Bohaterowie i Przyjaciele” – jak nazwał ich w książeczce sir George. W tej samej książeczce napisał, że żałuje, iż nie zdążył zaprosić do tych nagrań Miles Daviesa, Jimmiego Hendrixa, Gary Coopera i Rity Hayworth. No cóż, pewnie teraz gdzieś tam wysoko w niebie muzykują sobie wszyscy…
Niniejszym tekstem chciałem złożyć swój hołd Wielkiemu Człowiekowi. Dziękuję za wszystko. Spoczywaj w spokoju, sir Martin.