Dziś kilka słów o młodym kanadyjskim zespole który nazywa się Universe Effects. Zaczynali w 2012 roku jako instrumentalny kwartet (Gabriel Cyr – g, Francis Grégoire – k, Philippe Pouliot – dr, Dominic Tapin-Brouseau – bg) grający głównie covery z repertuaru różnych progrockowych wykonawców, ale po jakimś czasie okazało się, że w zespole panuje dobra chemia, pojawiły się pierwsze własne kompozycje i stało się jasne, że do kompletu potrzebny jest jeszcze wokalista.
Znaleziono go w osobie Gabriela Antoine’a Valleé. Dwa lata wytężonych prób, mnóstwo koncertów i tytaniczna wręcz praca zaowocowały wydaniem albumu zatytułowanego „In The Haze That Surrounds Us”. Co od razu uderza, to wielka muzyczna dojrzałość brzmieniowa tego, było nie było, bardzo młodego zespołu. A druga rzecz, to niesamowicie bliskie stylistyczne powinowactwo z grupą Dream Theater. I to niemal pod każdym względem: wokalnym, aranżacyjnym, strukturalnym, a także instrumentalnym (gitara brzmi jakby grał na niej John Petrucci, syntezatory jakby obsługiwał je sam Jordan Rudess, a mocna perkusja jakby bębnił na niej Mike Portnoy).
Album jest – a jakże! – bardzo długi. Trwa ponad 70 minut. Na jego pierwszą część składa się pięć utworów, które zachwycają niesamowitym powerem, energetycznym kopem, porywającymi instrumentalnymi pasażami, świeżością oraz – pomimo ewidentnego umiejscowieniu w progmetalowym stylu – lekkością i polotem. W grze Universe Effects nie ma niepotrzebnych efekciarskich fajerwerków, dźwiękowych „wodotrysków”, pomysły Kanadyjczyków nie są może ani przełomowe, ani jakoś szczególnie nowatorskie, ale słucha się tej muzyki z prawdziwą przyjemnością. Najciekawsze momenty? Niewątpliwie „Equilibrum”, w którym nastroje zmieniają się jak w kalejdoskopie: od klimatycznego wstępu, poprzez rozpędzoną galopadę w środku, aż po zapierający dech w piersiach instrumentalny pasaż zwieńczony efektownym zakończeniem. Nieźle słucha się też instrumentalnego utworu „The Artifact” oraz rozpędzającej się powoli i narastającej niczym staczająca się ze zbocza kula śniegowa blisko dziesięciominutowej kompozycji tytułowej, w której oprócz oczywistych skojarzeń z produkcjami Teatru Marzeń pojawiają się też wyraźne wpływy Symphony X, Vanden Plas, a nawet Rush.
Druga część albumu to podzielona na trzy części trylogia „Lost In Time”. To smakowity wielowątkowy epik, który idealnie trafi w upodobania sympatyków progmetalowych łamańców i pokręconych długasów. Gra młodych Kanadyjczyków zasługuje na spore uznanie, a już ostatnia, trzynastominutowa część trylogii opatrzona podtytułem „Out Of The Darkness” jest chyba najbardziej porywającym fragmentem całej płyty. Niesamowite popisy instrumentalne, świetny wokal, swoboda wykonawcza, muzyczna moc i młodzieńcza werwa – tymi cechami progmetalowcy z grupy Universe Effects ujmują odbiorcę na swojej debiutanckiej płycie.
"In The Haze That Surrounds Us" to dobra rozgrzewka przed nowym albumem Dream Theater.