“Wake up dreamer, wake up, don’t you know your day has come…” – te słowa są mottem nowej płyty muzyka ukrywającego się pod pseudonimem Root. A więc Drogi Czytelniku - Marzycielu, przebudź się. Mam dla Ciebie opowieść o bardzo ciekawej płycie.
W 1998 roku ukazał się album „Dreams Of Green”, w 1999 – „Follow The Dawn”, w 2000 - „Poles Apart”, w 2003 – „Resolution”, a w 2005 – „Illumination”. Latem bieżącego roku na półki sklepowe trafia płyta zatytułowana „Wooden Hill”. Wszystkie one podpisane są nazwą „Root”, która jest artystycznym pseudonimem brytyjskiego muzyka Davida Kendalla. Gra on na wszystkich instrumentach, śpiewa, sam produkuje swoje płyty, nagrywa je we własnym studiu, własnoręcznie projektuje okładki, sam prowadzi własną stronę internetową. Prawdziwy „D.I.Y. man”. Dzięki temu, w odróżnieniu od pracy w zespole, prawdopodobnie unika on niepotrzebnych konfliktów, czy zbędnych artystycznych kompromisów i dlatego może on realizować swoje muzyczne pomysły bez żadnych przeszkód i przedstawiać je słuchaczom dokładnie w skali 1:1 w stosunku do swoich własnych zamierzeń. Dzięki temu potrafi on też szybko wyciągać wnioski z reakcji słuchaczy na jego wcześniejsze płyty i planować kierunek, w którym idzie jego muzyka na kolejnych wydawnictwach. Z opinii fanów oraz krytyków dotyczących dwóch poprzednich płyt wynikało, że o ile „Resolution” był albumem o mocno zaznaczonych prog rockowych śladach, to „Illumination” posiadał raczej melodyjno-popowe zabarwienie. Na swoim najnowszym krążku David postanowił połączyć oba te nurty i wybrać z nich najciekawsze elementy po to, by album „Wooden Hill” zyskał sobie jak najlepsze przyjęcie wśród jak najszerszego grona słuchaczy.
I rzeczywiście, na płycie tej wyraźnie słychać zarówno płynne, melodyjne i łatwo wpadające w ucho tematy, jak i bardziej rozbudowane i złożone aranżacje. Ale nie jest tak, że utwory popowe sąsiadują tu z progresywnymi. Wręcz przeciwnie. Wszystko to, co opisałem dzieje się w ramach poszczególnych kompozycji. Dlatego też płyta „Wooden Hill” nie jest przysłowiowym „grochem z kapustą”, w którym zwykłe piosenki sąsiadują z epickimi kompozycjami. Wszystkie 8 utworów stanowiących program albumu łączy w sobie oba te składniki, co sprawia, że „Wooden Hill” nabiera wyraźnego posmaku dojrzałej muzyki rockowej z licznymi, bardzo przystępnymi liniami melodyjnymi. Z płyty emanuje spokój, harmonia i nastrój totalnego spokoju. Kendall nie przyspiesza tam gdzie nie potrzeba, gra swoje dźwięki w melodyjny i dostojny sposób. Mam wrażenie, że w brzmieniu instrumentów na nowej płycie Roota dominuje gitara i kilkukrotnie bierze ona górę nad partiami instrumentów klawiszowych. Ale jeżeli już David raczy nas jakąś gitarową solówką, to utrzymana jest ona raczej w melodyjnym stylu a’la Andy Latimer, czy David Gilmour, niż wykonana jest z prędkością strzelającego w zawrotnym tempie karabinu maszynowego. Odrobinę na „Wooden Hill” przeszkadzają mi dźwięki syntetycznej, generowanej z komputera perkusji. Myślę, że żywy instrument dodałby muzyce Kendalla wdzięku i kolorytu. Ale i tak album „Wooden Hill” to bardzo miła pozycja w sporej już dyskografii Roota. Pewnie znowu nie zrewolucjonizuje ona świata muzyki rockowej, ale miłośnicy melodyjnego i spokojnego grania utrzymanego na naprawdę wysokim poziomie z pewnością na krążku tym znajdą coś dla siebie.