Wydawnicza seria „Take A Look At Me Now” związana z zawieszeniem na kołku przez Phila Collinsa muzycznej emerytury trwa w najlepsze i właśnie ukazały się kolejne dwa wznowienia solowych płyt tego artysty.
„Hello, I Must Be Going” to jego drugi, oryginalnie wydany w 1982 roku, solowy album, który wprawdzie nie odniósł tak wielkiego sukcesu, jak poprzednik „Face Value” (1980), ani też jak dwa następne przebojowe wydawnictwa „No Jacket Required” (1985) i „…But Seriously” (1989), ale przyniósł przecież wielki megahit, który królował pod każdą szerokością geograficzną - „You Can’t Hurry Love”. Ta przeróbka starego przeboiku grupy The Supremes okazała się prawdziwą „lokomotywą” całego albumu, na którym było przecież znacznie więcej udanych piosenek. Bo do takich zaliczyć trzeba i „I Don’t Care Anymore”, i „Don’t Let Him Steal Your Heart Away”, i mroczne, a zarazem bliskie ówczesnej stylistyce Genesis nagranie „Thru These Walls” czy też porywającą od rozpasanych dęciaków kompozycję „The West Side” (więcej o płycie „Hello, I Must Be Going” przeczytacie w recenzji Przemysława Stochmala, którą przed kilkoma laty opublikowaliśmy na naszym portalu).
Wykonane na żywo wersje tych właśnie utworów stanowią również prawdziwą siłę napędową drugiego krążka dołożonego w wersji deluxe do zremasterowanego albumu z podstawowym materiałem. Główną część bonusowego dysku stanowią niepublikowane wcześniej koncertowe nagrania Collinsa z tamtego okresu. Pośród nich fajnymi ciekawostkami są klasyki autorstwa czarnoskórego rhythm’n’bluesowego kompozytora Curtisa Mayfielda: „People Get Ready” i „It’s Alright”. Ponadto w bonusowum programie znajdujemy wczesne demo (jeszcze bez wszystkich tekstów) utworów „Do You Know, Do You Care?” i „Don’t Let Him Steal Your Heart Away”. Za największą jednak atrakcję płyty z dodatkami (choć wiem, że nie zgodzą się ze mną zatwardziali sympatycy twórczości Collinsa, tej solowej, a tym bardziej z grupą Genesis) osobiście uważam nagraną podczas próby w studiu, rozciągniętą aż do prawie 8 minut, rozimprowizowaną, ociekającą wręcz bogactwem wykorzystanych instrumentów dętych, alternatywną wersję kompozycji „The West Side”. Jak dla mnie – perełka! To utwór, dzięki któremu poznajemy Phila Collinsa nie tylko jako wspaniałego wokalistę, doskonałego perkusistę, świetnego kompozytora, nie tylko jako fascynata „czarnej muzyki”, ale jako genialnego wręcz jazzmana czującego się jak ryba w wodzie w rozbuchanej bigbandowej stylistyce.