Niezawodny Neal Morse to artysta, na którego zawsze można liczyć. Jak wiadomo, oprócz ”normalnego” rockowego nurtu, którym podąża jego kariera (Transatlantic, Flying Colors, Spock’s Beard), regularnie wydaje też płyty z utworami o tematyce religijnej. „To God Be The Glory” to najnowszy album z tej serii. Zawiera on 10 utworów, a wszystkie idealnie wpisujące się w stylistykę „Christian rocka” i wszystkie obdarzone są licznymi atutami, które od lat cechują twórczość Morse’a. A więc, jak łatwo się domyślić, mamy tu do czynienia z niesamowicie melodyjnymi utworami, porywającymi refrenami, wszechobecnym patosem i przepychem aranżacyjnym, a także z niesamowicie precyzyjną produkcją. Każda z piosenek, które słyszymy na płycie „To God Be The Glory”, to muzyczna perełka. Nieważne czy jest to stylowa ballada („Song For The Seaker”, „Not My Jesus”, „You Are My Life”), pompatyczny utwór („To God Be The Glory”, „This Is Our God”), pełna rozmachu pieśń utrzymana w stylu gospel („Welcome To The Kingdom”), tętniący afirmacją życia rockandrollowy numer („Jesus Is His Name”) czy – co jest pewnym novum na płytach naszego bohatera – piosenki śpiewane nie przez Morse’a, a przez innych wokalistów. W tym przypadku mamy do czynienia z dwoma takimi utworami: „Victorious” i „The Lion Of Judah”. Oba śpiewane przez niejaką Larę Landon. I oba stanowiące prawdopodobnie najwspanialsze fragmenty tego wydawnictwa.
Dla miłośników melodyjnej, pogodnej, optymistycznej i radosnej twórczości Neala Morse’a to album-marzenie. W sam raz na zbliżające się Święta. A sceptycy i niedowiarkowie? Niech żałują, że tyle pięknej muzyki przejdzie obok nich.