Ben Craven to utalentowany multiinstrumentalista, którego poznaliśmy w Małym Leksykonie dzięki dwóm prezentowanym u nas płytom: wydanej pod szyldem Tunisia „Two False Idols” oraz solowej „Great & Terrible Potions”. W naszych małoleksykonowych tekstach poświęconym obu tym albumom znajdziecie szczegółowe informacje o tym australijskim artyście, natomiast dzisiaj skoncentrujemy się na jego najnowszej płycie zatytułowanej „Last Chance To Hear”.
Craven to prawdziwy „do it yourself man”. Nagrywa płyty we własnym studiu, w pojedynkę, samemu obsługując wszystkie (!) instrumenty oraz śpiewając. Na „Last Chance To Hear” śpiewu nie jest dużo, bo słychać go zaledwie w trzech spośród dziesięciu utworów wypełniających to wydawnictwo, z takim wszakże zastrzeżeniem, że w jednym z nich – „Spy In The Sky Part 3” – wokalnie, w formie melorecytacji, udziela się słynny hollywoodzki aktor znany m.in. z serialu „Star Trek”, William Shatner (o jego płycie „Ponder The Mystery” pisaliśmy na naszych łamach w 2013 roku). Tak więc w przeważającej mierze „Last Chance To Hear” jest albumem instrumentalnym.
A jaka jest sama muzyka na CD „Last Chance To Hear”? Dziesięć nagrań, które stanowią program wydawnictwa pogrupowanych jest w dwie pięcioutworowe suity. Trwają one po 22-23 minuty i na okładce wyraźnie podkreślone jest to w ten sposób, że pierwsza piątka tworzy umowną „Side One”, a pozostała piątka – „Side Two”. Prawdopodobnie przez taki zabieg Craven chciał nawiązać do tradycji winylowych płyt, a tym samym do dobrych czasów dla tego rodzaju muzyki: dojrzałej, pełnej emocji oraz pełnej wspaniałych brzmień tworzących ścieżkę wspaniałych dźwięków, przy słuchaniu których można doświadczyć wielu wzruszeń. Jest w tej muzyce nutka nostalgii za minionymi czasami, za złotą erą dla ambitnych przedsięwzięć muzycznych, które ukazywały się na niezapomnianych do dziś wspaniałych albumach. O tym właśnie jest ten album, o tym wszystkim opowiada nam swoją ilustracyjną muzyką Ben Craven: o zamierającym przemyśle muzycznym, o wyniszczających płytowy format portalach streamingowych, ale także i o tym, że nie warto się poddawać, tylko trzeba robić swoje. Ben właśnie to robi. I czyni to wyjątkowo dobrze, bo jego najnowsza płyta to rzecz nieprzeciętnej urody. Dużo na niej dobrego art rocka, trochę jazzu, odrobina pinkfloydowskich klimatów (fantastyczne sola gitarowe wykonywane na gitarze hawajskiej), nutka ducha twórczości tria ELP (szczególnie słyszalna w utworze „Revenge Of Dr. Komodo”), jest też kilka zgrabnych piosenkowych utworów („Last Chance To Hear Part 1”, „The Remarkable Man”) oraz szczypta nokturnowej liryki (fortepianowy utwór „Mortal Remains”).
Jako uzupełnienie samej muzyki Ben Craven do bajecznie kolorowego, rozkładanego na trzy części digipaka dołączył jeszcze miniplakat oraz… dodatkowy dysk DVD, na którym można znaleźć teledyski do czterech utworów, a także filmik „On The Set With Ben Craven” utrzymany w stylu „the making of”, z którego można dowiedzieć się o utworzonej przez Cravena platformie muzycznej TuneLeak, o jego muzycznych fascynacjach i ich ewolucji oraz o jego planach na przyszłość.