Knifeworld to formacja, która przypomina się swoją trzecią (po „Buried Alone” (2009) i „The Unravelling” (2014)) płytą zatytułowaną „Bottled Out Of Eden” wydaną przez renomowaną wytwórnię InsideOut Records. Ta kojarzona głównie z progresywnym rockiem firma poszerza ostatnio swoje stylistyczne ramy, stąd niech nikogo nie zdziwi fakt, że zarzuciła ona sieć na mocno awangardową, po trosze psychodeliczną, lecz na pewno nie artrockową grupę.
Na czele grupy stoi mieszkający w Wielkiej Brytanii Irańczyk, Kavus Torabi, który działał kiedyś w grupach Gong i The Cardiacs. To właśnie jego pomysły powodują, że na albumie „Bottled Out Of Eden” Knifeworld prezentuje wszystko począwszy od jazzu, awangardy i ska, poprzez psychodelię, a na akustycznej pop music skończywszy. Trudno jednoznacznie sklasyfikować tę muzykę, ale gdy powiem, że powinna ona przypaść do gustu pogrobowcom stylistyki spod znaku Franka Zappy, a z pewnością znienawidzą ją sympatycy poukładanych i melodyjnych brzmień, to będzie to jakaś wskazówka. Jeżeli już na płycie pojawiają się jakieś bardziej uporządkowane dźwięki i melodie, to od razu burzone są one przez rozbudowane partie saksofonów, fagotów i klarnetów, które – oprócz zwykłego rockowego instrumentarium – zdecydowanie dominują w brzmieniu zespołu. Jest to więc płyta pełna nieprzewidywalności. Brylują na niej mocno połamane rytmy, skomplikowane struktury, a chwilami niespodziewanie nad wszystkim unosi się nawet duch muzyki afrykańskiej („The Deathless”).
Knifeworld to oktet. Oprócz rozbudowanych sekcji rytmicznej i dętej w zespole jest świetny pianista Emmeth Elvin, a także dwójka wokalistów: pani Melanie Woods oraz wspomniany już Kavus Torabi (dodatkowo gra on jeszcze na gitarach). Kavus dysponuje głosem, którego barwa przypomina Andy’ego Tillisona z The Tangent i dlatego, a dodatkowo dzięki nieuporządkowanej strukturze większości utworów, Knifeworld długimi chwilami przybliża się brzmieniowo do tego zespołu. Generalnie jednak „Bottled Out Of Eden” nie jest płytą, która rzuca na kolana. Mam wrażenie, że większość kompozycji jest po prostu słaba, a całość sprawia wrażenie bardzo nierównej. Najlepsze są te tematy, w których słychać harmoniczny dwugłos obojga wokalistów („I Am Lost”, „Secret Words”, „Feel The Sorcery”) oraz gdy milkną trąby i robi się bardziej klimatycznie („Foul Temple”, „A Dream About A Dream”), ale warto pamiętać, że całość do łatwych w odbiorze z pewnością nie należy.