Nie będę ukrywać, na muzykę grupy The Dear Hunter „załapałem się” z dużym opóźnieniem. Mniej więcej rok temu Wojtek Bieroński zainteresował mnie wydaną wtedy poprzednią płytą tego amerykańskiego zespołu, twierdząc że już dawno nie słyszał czegoś równie dobrego. Ta rekomendacja mi wystarczyła. Pożyczyłem album „Act IV: Rebirth In Paradise” i… oniemiałem. Tak dobrego, żywiołowego, a przy tym świeżo brzmiącego grania sam dawno nie słyszałem. Wiem co mówię, gdyż przez moje ręce przechodzi rocznie kilkaset albumów i chcę podkreślić to raz jeszcze: w trakcie kilku ostatnich miesięcy płyt, które wywarły na mnie podobne wrażenie było zaledwie kilka.
Już rok temu miała powstać maloleksykonowa recenzja muzycznych dokonań zespołu The Dear Hunter. Z różnych względów nie powstała. Skończyło się tylko prezentacją kilku utworów w audycji MLWZ. Dziś odrabiamy tę zaległość, osobiście czynię to z podwójną radością, gdyż przed kilkoma miesiącami ukazał się najnowszy album amerykańskiego combo zatytułowany „Act V: Hymns With The Devil In Confessional”.
Historia zespołu The Dear Hunter oraz trwająca seria wydawnicza jego płyt jest dość zawiła. Dlatego skupię się tylko na najważniejszych szczegółach. Zespół powstał w 2005 roku, początkowo działał jako side project Caseya Crescenzo, który był równolegle członkiem hardcore’owej formacji The Receiving End Of Sirens, a po tym, gdy został „poproszony” o opuszczenie szeregów tej grupy, już na stałe poświęcił się pracy w The Dear Hunter i zapoczątkował literacką historię dziejącą się na początku XX wieku i składającą się z sześciu aktów. Pierwsza jej część ukazała się w 2006 roku pod tytułem „Act I: The Lake South, The River North”. Jej głównym bohaterem Crescenzo uczynił chłopca o imieniu Dear Hunter, który zakochał się w kobiecie lekkich obyczajów, niejakiej Ms. Leading. Wątki ich skomplikowanej relacji są dość mocno poplątane, w opowieści pojawia się masa dziwacznych postaci, a cała historia jest inspirująca do tego stopnia, że na jej motywach powstała książka. Na najnowszym albumie („Act V”) śledzimy konfrontaż losów głównego bohatera z jego nemezis, w wyniku którego zmuszony jest on do popełnienia przykrego szantażu. Z tego co wiem historia chłopca ma kończyć się w akcie VI jego niesławną śmiercią w… okopach I wojny światowej, a po jego śmierci jego tożsamość ma przejąć jego brat przyrodni.
Nieźle, prawda? Jeżeli dodam do tego, że oprócz samej pokrętnej fabuły, którą, by nie pogubić się, należy śledzić, po pierwsze, z tekstami i przypisami umieszczonymi w książeczkach poszczególnych płyt, a po drugie ze słownikiem wyrazów obcych w drugim ręku, to będziecie mieli obraz stopnia zawiłości tej opowieści. Mało tego, w latach 2010-2015 Casey Crescenzo zrobił sobie urlop od serii, wydając pod szyldem The Dear Hunter dwa pełnowymiarowe, niepowiązane ze sobą albumy („The Colour Spectrum” i „Migrant”) oraz ‘kolorowy’ koncept złożony z aż dziewięciu EP-ek, który dotyczył siedmiu kolorów tęczy oraz czerni i bieli…
Jak widać, sporo jest tych zawiłości i meandrów w twórczości grupy The Dear Hunter. Wprawdzie w przypadku pominięcia tej całej niejasnej warstwy literackiej, o której opowiada cykl o Dear Hunterze, całkowity obraz robi się trochę uboższy (mimo wszystko słuchanie muzyki zespołu z równoczesnym śledzeniem tekstów poszczególnych utworów tworzy pakiet, który staje się pewnego rodzaju wartością dodaną), ale też przy tym o wiele łatwiej przyswajalny. Bo sama muzyka The Dear Hunter pełna jest niezwykle oryginalnych kompozycji, charakteryzuje się błyskotliwym połączeniem różnych stylów i używaniem różnorodnych brzmień i instrumentów. Casey Crescenzo obdarzony jest wspaniałymi umiejętnościami wokalnymi oraz wszechstronnym talentem kompozytorskim. Jego utwory są przemyślane, wyważone i czerpią inspirację z różnych stylów i gatunków. Czerpie on też ile może od innych wykonawców.
Na najnowszej płycie towarzyszą mu: Rib Parr (g), Nick Sollecito (bg), Max Tousseau (k) i Nick Crescenzo (dr) i słyszymy jak umiejętnie łączą oni klasyczne rockowe riffy, wzbogacają je bogatymi orkiestracjami, nietypowymi progresjami, a przy tym wciąż zachowują element łatwej rozpoznawalności. Ta różnorodność formy przejawia się w tym, że w obrębie zaledwie jednego kwadransa wyjętego z płyty „Act V: Hymns With The Devil In Confessional” odnosi się wrażenie jakby słuchało się różnych zespołów, np. Muse w utworze „The Revival”, Coheed And Cumbria w „The Most Cursed Of Hands/Who Am I”, Soup w „Melpomene”, Czesława, który Śpiewa w „The Haves Have Naught”, The Mars Volta w „Blood”, a gdzieś pomiędzy nimi mamy jeszcze muzyczną impresję utrzymaną w stylu amerykańskiego wodewilu podszytego swingiem wyjętym żywcem z lat 50. („Mr. Usher (On His Way To Town)”). Wydawać by się mogło, że za dużo tutaj tej ‘soli i pieprzu’ wymieszanego z ‘zasmażką’. Ale uwierzcie mi, to wszystko ma sens i wszystko układa się w logicznie poukładaną muzyczną całość, która dzięki licznym świetnym melodiom czyni twórczość zespołu stosunkowo łatwo przyswajalną.
Ten muzyczny przepych, ta swoista megalomania, którą uprawiają na swoich płytach Casey Crescenzo i spółka sprawia, że muzyka The Dear Hunter wydaje się nieoczywista. Ale z drugiej strony, jest ona niezwykle frapująca. I z każdym kolejnym przesłuchaniem coraz bardziej zachęcająca do jeszcze głębszego i jeszcze dokładniejszego poznania.
Przepych, nieoczywistość, różnorodność, wielowarstwowość – te słowa idealnie oddają charakter muzyki grupy The Dear Hunter. Dodałbym do tego jeszcze: przestrzeń, świeżość, żywotność i tryskającą z każdej kompozycji pozytywną energię. „Act V: Hymns With The Devil In Confessional” to rzecz fascynująca i inspirująca. Czuć w niej radość grania. Czuć radość słuchania…
PS. Cykl ma zamykać Act VI, który według słów Crescenzo nie będzie wcale płytą rockową: „Wiedząc, co akt VI znaczy dla całej serii, przedstawienie go w rockowej formie, a więc takiej, jak części I-V byłoby po prostu niestosowne ze względu na jego silny i twórczy ładunek emocjonalny, który sobą prezentuje”. Ciekawe czym tym razem lider zespołu The Dear Hunter nas jeszcze zaskoczy?