Kilka lat temu, przy okazji bardzo udanego comebacku grupy Eris Pluvia w postaci płyty „Third Eye Light”, przypomnieliśmy na naszych łamach losy tej włoskiej formacji. Zainteresowanych odsyłam do recenzji tamtej płyty, natomiast teraz powiem tylko, że o ile pomiędzy pierwszą a drugą płytą grupy Eris Pluvia minęło 19 długich lat, to teraz trzeci krążek zatytułowany „Different Earths” ukazuje się ledwie (?) 6 lat po albumie nr 2. Jest postęp? Jest! Co więcej, nowy album ani przez moment nie rozczarowuje, a kto wie, może okaże się nawet cichym faworytem powoli kończącego się wydawniczego sezonu AD 2016?
Płyta spodoba się przede wszystkim miłośnikom stonowanych, delikatnych, lekko przymglonych i w dużej mierze akustycznych brzmień spod znaku Camel, wczesnego Genesis i Pink Floyd. Estetyka wszechobecnych pastoralnych gitarowych dźwięków to domena Alessandro Cavatortiego, który najwyraźniej zauroczony jest stylem gry panów Anthony’ego Phillipsa, Steve’a Hacketta i Andy Latimera. Cavatorti wspólnie z grającym na wielu instrumentach Marco Forellą stanowią obecnie trzon grupy Eris Pluvia. Obaj grali na poprzedniej płycie, a teraz jako kompozycyjno-wykonawczy duet zaprosili do nagrań grającą na fletach Robertę Piras oraz śpiewającego Roberto Minnitiego. W obu przypadkach ich udział to muzyczny strzał w dziesiątkę. Roberta swoimi delikatnymi partiami fletu podkreśla spokojny, a przy tym melodyjny charakter muzyki Eris Pluvia, a nowy wokalista posiada wszelkie cechy, które idealnie sprawdzają się w takiej właśnie stylistyce: przyjemną barwę głosu, doskonałą dykcję, zwiewną melodyjność i ten rodzaj dyskretnego uroku, który nie wiadomo kiedy ogarnia słuchacza, a potem nie pozwala się od siebie uwolnić.
Bardzo ładna to płyta. Bardzo jesienna. Więcej w niej tonacji moll niż dur. Poszczególne piosenki – dość krótkie, trwające po 4-5 minut (jedyny wyjątek to fantastycznie prezentująca się kompozycja „Heroes Of The Dark Star” – 10 minut i 12 sekund), a jest ich na płycie dziewięć, układają się w autentycznie piękną pajęczynę dźwięków i nostalgicznych brzmień, w których królują 12-strunowe gitary, flety i szemrzące gdzieś po cichu syntezatory. Jeżeli gdzieś już odezwie się perkusja, to jest ona tak dyskretna, że praktycznie może wydawać się, że to takie spokojne granie „bez dobosza”. Zaletą całej płyty, jak i każdego z utworów z osobna, są wspaniałe melodie i ich nieśpieszne tempo. Wszystko to w efekcie tworzy trwającą niewiele ponad trzy kwadranse płytę, która choć ma swoje liczne pozytywne „piki”, jak utwory „Man On The Rope”, „Springtime Drop”, „The Door Of My Soul, „Poet’s Island” czy wspomniany już „Heroes Of The Dark Star”, układa się w jedną, bardzo spójną melancholijno-jesienną muzyczną opowieść.
Wspomniałem już, że to jeden z moich faworytów kończącego się roku? Być może album „Different Earths” nie ma epickiej siły rażenia, ale porusza swoim autentycznym pięknem. Słucham tej płyty od kilku dni niemal non stop i coraz bardziej czuję, że przebojem wdziera się ona do mojej ulubionej dziesiątki płyt 2016 roku…