Czytelnicy moich recenzji wiedzą, że nie jestem szczególnym entuzjastą albumów z muzyką instrumentalną. Ale akurat norweska grupa Pymlico gra tak, że ilekroć słucham jej produkcji, jestem po prostu w siódmym niebie. Tak właśnie jest z nowym, czwartym już w dorobku tej formacji albumem zatytułowanym „Meeting Point”. Czwartym, choć pierwszym wydanym także na winylu.
Tej muzyce nie potrzeba słów, nie trzeba śpiewu. Tu śpiewa każdy instrument, a mam wrażenie, że jest ich jeszcze więcej niż na poprzednich płytach. Na „Meeting Point” oprócz wybornie grających gitar, świetnie pracującej sekcji rytmicznej i fantastycznie brzmiących keyboardów, przewspaniale prezentują się saksofony. Gra na nich Marie Færevaag i dzięki niej w niektórych utworach Pymlico brzmi niczym grupa Chicago za najlepszych czasów (posłuchajcie utworu „NOL 861613060”!). Nie zapominajmy jednak, że główną postacią w zespole jest… perkusista Arild Brøter, który nie tylko kieruje tym projektem, ale przede wszystkim jest głównym kompozytorem, aranżerem i producentem materiału wypełniającego płytę „Meeting Point”.
Zawiera ona osiem złożonych, a przy tym zadziwiająco przystępnie brzmiących utworów. Są one dość zróżnicowane, jeżeli chodzi o środki artystycznego wyrazu, lecz jest coś, co wszystkie je łączy. To niezwykła staranność w dążeniu do tego, by w centrum uwagi słuchacza przez cały czas znajdowały się zgrabne struktury melodyczne i bogate aranżacje. Brzmienie grupy Pymlico jest niesamowicie gęste, nasycone różnorodnymi sonicznymi strukturami, ale cały czas wydaje się ono proste, a co za tym idzie, niezwykle przyjemne w odbiorze. I to właśnie wydaje mi się największą zaletą tej płyty. Te wszystkie skomplikowane, wielowarstwowe, często złożone jazzrockowe struktury w zaskakujący sposób stają się w trakcie słuchania proste i przystępne.
Na płycie „Meeting Point” znajdziemy dużo inspiracji dokonaniami tuzów progresywnego rocka, jak Pink Floyd, The Alan Parsons Project, Path Metheny, dużo jest odniesień do muzyki funk i progresywnego jazz/fusion. I chyba jeszcze nigdy Pymlico nie brzmiał tak dojrzale i porywająco jak właśnie tym krążku. Zresztą nic dziwnego, Pymlico z płyty na płytę poszerza swoje horyzonty i staje się zespołem, który z powodzeniem poszerza granice dla swojej muzyki. Powiem nawet, że albumem „Meeting Point” norwescy muzycy udowodnili, że praktycznie nie ma dla niego żadnych granic, a jedynym limitem wydaje się błękitne niebo z tysiącami gwiazd i przezroczyste powietrze, czyste i orzeźwiające jak woda w norweskich fiordach. Arcydzieło instrumentalnego prog rocka. Szczerze polecam.