Wiem, już wiem kogo przypomina mi ten waćpan. Tak, to nowe wcielenie Eltona Johna, a utwór rozpoczynający album „Fornever And Ever” – „Black Mariah” - idealnie oddaje klimat rasowego i melodyjnego pop rocka lat 70. w doskonałym wykonaniu Scotta Fischera, który firmuje drugi w swoim dorobku album szyldem Fischer’s Flicker.
Co od razu rzuca się w oczy, to bardzo kiczowata okładka: ni to mroczna, ni to kolorowa z banalnie wklejonymi chińskimi smokami i postacią Scotta w jakimś tajemniczym lesie. Wszystko to jakoś słabo przystaje z jakością muzycznego wnętrza płyty. Chyba, że był to zamierzony zamysł i tak właśnie miało być? Ale nie sądzę.
A muzyka? Lepsza niż okładka. Trochę jakbyśmy skrzyżowali Joe Cockera z Davidem Bowie i Leonem Russelem oraz dodali do tego wspomnianego już Eltona Johna. Teksańska masakra... Jakość brzmienia – zamierzona: klimaty lat 70. Już od pierwszych dźwięków otwierającego płytę utworu „Black Mariah” z jego wspaniałym brzmieniem fortepianu i gitar, wiemy, że mamy do czynienia z albumem niebanalnym. Kolejne nagranie, „Dead To Me”, też z pewnością podbije serca słuchaczy. Zaskoczeniem może okazać się niezła przeróbka kompozycji Alice Coopera pt. „Halo Of Flies”, Ciekawie brzmi pełne odniesień do muzyki Bliskiego Wschodu nagranie „Mrs. Rogers (& The Land Of Make-Believe)”, w krainę rhythm and bluesa przeniesiemy się dzięki utworowi „Dancin’ Girl”, a zdecydowanym numerem jeden na płycie wydaje się epicka kompozycja tytułowa. Podobać mogą się w niej liczne orkiestracje, świetnie brzmiące dźwięki fortepianu oraz soczyste gitary.
Bardzo interesująca produkcja. Myślę, że nawet tym, którzy zetkną się z jego muzyką po raz pierwszy, Scott i zawartość płyty „Fornever And Never” na pewno prędko się nie znudzą.