Tę eksperymentalną postpunkową grupę prosto z Brooklynu tworzy dwóch dżentelmenów: gitarzysta Ev Gold oraz perkusista Paul Claro. Założyli swój projekt w 2008 roku i nadali mu nazwę Cinema Cinema. Zapewne stało się to podczas jakiegoś pobytu w kinie. Film musiał być bardzo emocjonalny i poruszający, bo dał im natchnienie na wspólne granie i komponowanie. Zachodzą (słuszne!) podejrzenia, że musiał być to belgijski obraz z 1992 roku „C’est Arrive Pres De Chez Vous”, którego treść zainspirowała tytuł niniejszej płyty.
„Man Bites Dog” jest już czwartym pełnowymiarowym dziełem zespołu, a jego przewrotny tytuł odpowiada muzycznej zawartości. Z pewnością nie mamy tu do czynienia z nastrojowym rockiem. To raczej brutalny, zagrany z wykopem, pełen mocy i energii punk. Kompozycji na płycie jest siedem, duet Cinema Cinema gra w nich faktycznie bardzo charakternie, brudno, łamliwie, chwilami wręcz niedbale. Panom Goldowi i Claro często towarzyszy gościnnie zaproszony tu saksofonista Matt Darriau, który wraz ze swoją grupą The Klezmatics został swego czasu nagrodzony statuetką Grammy. A o co chodzi faktycznie w pogryzieniu psa i dlaczego na okładce, jakże wymownej, pewien przystojny mężczyzna przyjął dziesięć mieczy w plecy?... - to już zdecydowanie musicie rozwikłać sami. Płyta z pewnością spełnia oczekiwania gatunkowego słuchacza, jest na swój sposób wielce interesująca, ale muszę przyznać, że jest ona trochę poza moim prywatnym odbiorem.
W swoich materiałach informacyjnych zespół chwali się, że koncertował w 40 stanach USA oraz 9 europejskich krajach, w tym także w Polsce. Przyznam, że nie pamiętam kiedy i gdzie u nas zagrali… Ale nie to jest najważniejsze. Warte wspomnienia jest to, że ukazała się też limitowana edycja w wersji czarnej, pięknie pachnącej winylowej płyty. Oj, i tutaj zazdroszczę chłopakom, że mają taki fajny albumik.
Moja ocena całości to pół na pół, część muzyczna, tekstowa, szata graficzna wszystko jest na miejscu, ale jest coś w tym brudnym graniu, co niekoniecznie zawsze do mnie przemawia.