Na mniej uczęszczanych przedmieściach Oslo funkcjonuje zespół, który wziął nazwę od swojej okolicy (Suburban savages = Dzikie przedmieścia). Na jego czele stoi perkusista cieszącej się statusem kultowej formacji Panzerpappa, Trond Gjellum. Skład Suburban Savages uzupełniają muzycy aktualnie, bądź w przeszłości występujący w zespołach Panzerpappa, Ghost Karaoke, White Willow, Weserbergland, Fraction Distraction i Now've Got Members, a więc w grupach, które za swoją ambicję stawiały i stawiają sobie nadal maksymalne rozszerzenie granic muzyki rockowej. Można powiedzieć, że to zarówno prawdziwa śmietanka towarzyska norweskiej sceny alternatywnej, ale też zgromadzenie ambitnych i wyrazistych muzycznych osobowości. Rezultat ich współpracy (czy tylko jednorazowej? – to się dopiero okaże) jest niepowtarzalny: chwytliwa prostota muzyki pop na płycie „Kore Wa!” miesza się ze złożonością progresywnego rocka i napakowana jest przy tym mnóstwem pierwiastków alternatywnego, a nawet eksperymentalnego rocka.
Niedawno w jednym z zachodnich pism muzycznych przeczytałem artykuł Richarda Toftesunda, który opisał muzykę Suburban Savages w taki oto sposób: "To jakby totalny misz masz eksperymentalnej muzyki popowej spod znaku Briana Eno, kontrapunktowych sekwencji a’la Gentle Giant, radosnego progresywnego rocka w wydaniu zespołu Happy The Man, sentymentalnej melodyki Larsa Hollmera, minimalizmu Steve'a Reicha oraz delikatności post rocka z pewnym szalonym twistem". Nic dodać, nic ująć. Sam lepiej bym tego nie ujął. W tak pojemnym gatunku, jakim jest nowoczesny rock, znajdzie się miejsce na to wszystko, co słyszymy na płycie „Kore Wa!”: zgrabne melodie ocierające się o pop, złożoność i typowa progresywna wielowątkowość, punkowa energia, prostota i bezpośredniość folk rocka czy postrockowa dźwiękowa asceza. I czasami wszystko to spotkać można w obrębie zaledwie jednego utworu. Suburban Savages potrafi w jednym momencie zabrzmieć dowcipnie, chwytliwie i… eksperymentalnie. Muzyka zespołu ze swoją niecodzienną ekspresją jest bardzo przekonywująca, czasem taneczna, czasem natchniona, a czasami uduchowiona. Zawiera w sobie też pierwiastki rocka eksperymentalnego, ale z tym całym swoim eklektyzmem sprawdza się zaskakująco dobrze. Szczególnie, gdy całej płyty słucha się w całości. Wtedy cała muzyczna konstrukcja albumu stosunkowo szybko układa się w logiczny ciąg muzycznych wydarzeń.
Płyta nie jest długa. Trwa zaledwie 37 minut i na jej program składa się 7 utworów. Trzy z nich („As I Am Dying”, „Guzarondan” i finałowy, najdłuższy w tym zestawie, „Docteur Mago”) to utwory instrumentalne, reszta zawiera słowa śpiewane (ścieżkami wokalnymi podzielili się między sobą Ketil Vestrum Einarsen, Thomas Meidell oraz pomysłodawca całego przedsięwzięcia, wspomniany już perkusista, Trond Gjellum), z tym, że w przypadku kompozycji tytułowej są one wykonane w tak szalony sposób, że trudno powiedzieć czy „Kore Wa!” to już utwór wokalny, czy jeszcze instrumentalny. Eksperyment goni tu eksperyment, wydaje się, że dla członków grupy Suburban Savages nie istnieją praktycznie żadne formalne czy stylistyczne granice. Mają we krwi te swoje poszukiwania. Co ważne, przez cały czas dzieje się to na wysokim poziomie wykonawczym, który zapewnia grono świetnych instrumentalistów. Dlatego warto sięgnąć po tę płytę. Warto posłuchać tej niecodziennie brzmiącej muzyki.