Dziś przed nami album norwesko-islandzki. Firmowany przez dwóch popularnych w Skandynawii muzyków. Jeden z nich jest Norwegiem, drugi to Islandczyk.
William Hut lokalną popularność zdobył sobie w 1989 roku, kiedy to wraz z Espenem Mellingenem założył zespół Poor Rich Ones, z którym wydał cztery albumy, zdobył nagrodę Spellemanna (odpowiednik naszych Fryderyków) i z którym z powodzeniem funkcjonował do 2002 roku. Potem rozpoczął działalność solową, podpisał kontrakt z wytwórnią Universal Music, która w 2006 wydała jego album „Nightfall”. Sprzedał się on w ilości ponad 25 tysięcy egzemplarzy, a pochodzący z niego singiel „Take It Easy” przez ponad pół roku znajdował się na szczycie norweskiego czarta.
Z kolei Gisli Kristjansson to islandzki producent, który od wielu lat działa na rynku brytyjskim. Po nagraniu dwóch albumów dla EMI UK, rozpoczął współpracę z innymi artystami. Nagrywał między innymi z Duffym, Roisinem Murphym, Cathy Dennis, Mickiem Jonesem i Joe McElderrym zyskując sobie sławę jednego z najbardziej prestiżowych skandynawskich producentów młodego pokolenia.
Płyta „22” to owoc bliskiej współpracy obu panów, która rozpoczęła się podczas sesji nagraniowej wydanego przed rokiem solowego albumu Huta pt. „Hafnir Games”. Pomysł na płytę „22” był prosty: każdy z autorów dostarczył pięć utworów. Stronę A winylowej płyty zagospodarował Hut, stronę B – Gisli. Strona A jest jakby odrobinę bardziej elektroniczna, utwory na stronie B to raczej gitarowe granie. Na płycie CD wygląda to tak, że indeksy 1-5 zarezerwowane są dla Huta, pozostałych pięć dla Islandczyka. W związku z tym wydaje się, że chyba lepszym tytułem dla tego wydawnictwa byłoby „55”. Ale nie tytuł jest ważny. Ważne jest to, że powstała z tego niesamowicie miła płyta. Całość złożona jest z dziesięciu niezwykle urokliwych nagrań. Podkreślmy: nagrań bezpretensjonalnych, popowych, przepełnionych miłymi melodiami i niemających jakichś szczególnych ambicji odkrywania muzycznej Ameryki. W efekcie otrzymujemy zbiór prostych, melodyjnych popowych piosenek zaśpiewanych po angielsku. To ten rodzaj muzyki pop, która nie powoduje grymasu zniechęcenia, ani też mimowolnego wzruszenia ramionami. Pop? Indie pop? Rzekłbym raczej: arktyczny pop alternatywny!
Praktycznie każda z wypełniających program płyty piosenek posiada przeogromny potencjał przebojowy i zdziwiłbym się, by przynajmniej jedna z nich nie stała się wkrótce międzynarodowym hitem. Moim faworytem ze strony Williama Huta jest „Overdue”, natomiast na stronie Gisliego nie sposób nie poddać się urokowi utworów „Paper Bag” oraz „Crazy”. Zwracam jeszcze uwagę na otwierające album nagranie „The Answer”. Choć tyle w nim elektroniki i słychać w nim ścianę syntezatorowych dźwięków, że aż chciałoby się powiedzieć: ‘zapraszamy do dyskoteki’, ale po dwóch-trzech przesłuchaniach nie ma najmniejszych szans, by uwolnić się od wgryzającej się w podświadomość chwytliwej linii melodycznej. Myślę, że fani grup Radiohead i Bon Iver (to piosenki Huta) oraz Grandaddy (utwory Gisliego) będą zachwyceni.
William Hut oraz Gisli dokonali czegoś z pozoru niemożliwego. Połączyli dwa odrębne i na pierwszy rzut oka (ucha!) nieprzystające do siebie muzyczne światy, które, jak się okazuje, w zadziwiający sposób idealnie do siebie pasują. Warto czasem sięgnąć po taką fajną, bezproblemową płytę.