Infringement to nowy zespół pochodzący z krainy Wikingów. I do tego grający nieprzyzwoicie dobrą progresywną muzykę. A album „Transition” to wydany w połowie maja jego płytowy debiut. Album, którego słucha się świetnie, ale w przypadku - nieważne nowych czy już doświadczonych - wykonawców ze Skandynawii to przecież żadna nowina.
Gdyby jednak podrążyć temat dalej i postudiować książeczkę albumu „Transition”, to ze zdziwieniem stwierdzimy, że jak na debiutującą grupę zespołowi Infringement do nagrań udało się zaprosić niezwykle szacownych gości. Kogóż tu mamy? W dwóch utworach („Adolescence” i Patina”) solowe partie na syntezatorach wykonuje nie kto inny, a sam Clive Nolan (niewtajemniczonym powiem, że to keyboardzista grup Pendragon i Arena), a na saksofonie w nagraniu „Midlife” gra jeden z liderów popularnej norweskiej grupy The Windmill, Morten L. Clason. To jeszcze nie koniec naszego „książeczkowego śledztwa”. Nazwisko Clason wydało mi się znajome. Sięgnąłem więc po wydany przed czterema laty niezwykle podobający mi się album The Windmill zatytułowany „The Continuation” i zauważyłem tam nazwisko gitarzysty: Stig André Clason. I okazuje się, że teraz to właśnie on jest jednym z czterech filarów opisywanej przeze mnie dzisiaj formacji Infringement. Na marginesie tego wszystkiego dodam, że moje dodatkowe prywatne śledztwo wykazało, iż Stig André Clason jest… synem wspomnianego już flecisty The Windmill, Mortena L. Clasena.
Clason jr. powołał Infringement do życia w 2015 roku w Oslo wspólnie z perkusistą Kristofferem Utby i wokalistą Hansem Andreasem Brandalem, do których niedługo potem dołączył basista Espen Larsen. Niejako z tylnego siedzenia, bo nie jest on członkiem podstawowego składu, aczkolwiek gra na klawiszach we wszystkich dziewięciu utworach na płycie (a wysmakowanych klawiszowych dźwięków jest na tej płycie naprawdę sporo), operuje Øystein Heide Aadland.
No dobrze, wiemy już wszystko o ludziach, to teraz wreszcie o samym albumie „Transition”… Otóż, zespół Infringement gra na nim dobrą, zakorzenioną w tradycji symfonicznego rocka muzykę, dla której niewątpliwą inspiracją jest twórczość takich wykonawców, jak Pendragon, Camel, Arena, a nawet i Genesis. Tworzący grupę muzycy są więcej niż kompetentnymi instrumentalistami, a śpiewający Hans Andreas Bardal obdarzony jest charakterystycznym, lekko ‘chropowatym’ głosem idealnie pasującym do komponowanych przez norweski kwartet dźwięków. Wszystkie utwory są łatwo przyswajalne dla uszu, a trwają one przeważnie po 6-7 minut (jedynie epicka „Patina” z gościnnie pojawiającą się na wokalu Elisabeth Syrdal Ellingsen jest 10-minutowym ‘długasem’, będącym zarazem jednym z najwspanialszych fragmentów tego albumu), w większości z nich słychać porywające solówki gitarowe a’la Nick Barrett (ta w „Adolescence’ – palce lizać!), zachwycają też dźwiękowe plamy klawiszowe, niby często schowane gdzieś w tle, a brzmiące tak, że nie sposób ich nie zauważyć. Coś jak w naszym Riverside.
Fantastyczne jest 70-sekundowe interludium w postaci zagranej przez Utby’ego na akustycznej gitarze miniaturki „Passage”. Pełni ona rolę wstępu do nasączonej pseudomelotronowymi klimatami kompozycji „Adulthood”, w której mamy raz ‘płaczącą’ w stylu Latimera, a raz rozszalałą niczym w „Solomonie” Areny, gitarą. A zaraz po niej swój początek ma drugi już w tym zestawie inspirujący instrumental - „Midlife” (ze wspomnianą już subtelną saksofonową partią Mortena L. Clasena). To świetny numer zagrany na dużym luzie i z fajnym chwytliwym groove’em. No i gdy tylko wybrzmią jego ostatnie dźwięki rozpoczyna się mój absolutny faworyt na płycie – utwór „Patina”…
Tak to już jest na tym albumie. Nie ma czasu na odpoczynek, norwescy muzycy nie dają słuchaczowi ani chwili wytchnienia, wciąż zaskakują czymś ciekawym, bez przerwy przykuwają uwagę jakąś magiczną sekwencją dźwięków. Jest tak aż do samego końca płyty, którą wieńczy lekko wyciszona piosenka zatytułowana „Rebirth”. To takie ciepłe, niemal sielankowe zakończenie całości traktujące o odchodzeniu z tego łez padołu i robienia miejsca dla tajemniczego ‘I-91’…
Sądząc po tytułach poszczególnych kompozycji, opowiadają one o cyklu życia („Conception” – „Infancy” – „Childhood” – „Adolescence” – „Adulthood” – „Midlife” – „Patina” – „Rebirth”) i, powoli podsumowując już, z przyjemnością stwierdzam, że „Transition” to bardzo udany album. Nie chcę powtarzać prawd już dawno objawionych, ale Skandynawowie mają w sobie to ‘coś’, czym potrafią pieścić uszy wrażliwego słuchacza i powodować, że w trakcie słuchania nie sposób odkleić się od głośników. Ileż wspaniałych płyt w ostatnim czasie dotarło do nas z Norwegii? Nie sposób policzyć. A po to jedno, debiutanckie dzieło grupy Infringement, warto sięgnąć na pewno. Z pewnością nie poczujecie się zawiedzeni.