Pendelirium - Atlas

Artur Chachlowski

Można powiedzieć, że naprawdę znikąd dotarł do nas całkiem ciekawy album zespołu o nic nikomu niemówiącej nazwie Pendelirium. Tworzy go rodzeństwo Kristian i Katrine Amlie, którzy od kilku już lat próbują swych sił nagrywając w domowych warunkach i udostępniając w sieci swoje kolejne single („Saved” w 2009 i „Windflower” w 2011 roku). Teraz wreszcie przyszedł czas na pełnowymiarowy album. Ukazał się on w lipcu zeszłego roku. pod tytułem „Atlas”.

Praktycznie na każdym etapie – począwszy od okładki i szaty graficznej aż po stosunkowo ubogą produkcję – wiadomo, że mamy tu do czynienia z wydawnictwem niezależnym. Za grupą rodzeństwa Amlie nie stoją wielkie wytwórnie, a na promocję ich muzyki nie idą wielkie pieniądze. Album „Atlas” to trochę taka domowa robota…

Dlaczego zatem w ogóle o nim piszę? Bo, jak się okazuje, dzisiaj nie trzeba wielkiej machiny marketingowej i megaśrodków przeznaczonych na produkcję, by nagrać przyzwoity album. A nawet więcej niż przyzwoity. „Atlas” to owoc kilkuletniej pracy Kristiana i Katrine. Udało im się napisać całkiem sporo udanych utworów, które zasadniczo nie odstają swoim poziomem od docierających do naszych uszu propozycji nowych zespołów z tzw. kręgu progresywnego rocka. No właśnie, czy muzyka Pendelirium to prog rock?... Trudno jednoznacznie ją sklasyfikować, gdyż rodzeństwo tworzy dźwięki, które po prostu płyną im prosto z serca, a nie zastanawia się w którą gatunkową szufladkę muszą się one wpisywać. Niemniej wydaje mi się, że projekt Pendelirium mimowolnie skazany jest na etykietkę „female fronted prog rock band”. Dlaczego? Raz, że prog rock to dzisiaj pojęcie bardzo pojemne, a dwa, że faktycznie stylistycznie wpisuje się on w nurt, który od lat wytyczają zespoły pokroju Mostly Autumn, The Reasoning, Panic Room czy Karnataka. Po trzecie wreszcie, na albumie „Atlas”, obok kilku zgrabnych kilkuminutowych piosenek, znajdujemy kompozycję „The Audition”, która trwa… 32 minuty i 53 sekundy. Który z innych muzycznych gatunków muzyki rockowej przyjąłby pod swoje skrzydła zapaleńców grających tak długie utwory? Co więcej, uważam że (choć płyta „Atlas” zawiera mnóstwo ciekawej muzyki), to warto po nią sięgnąć właśnie dla tej jednej kompozycji. To świetny wielowątkowy i bardzo płynnie rozwijający się utwór. Z takiej kategorii, o której mówi się, że jest tym co (neo)progresywne tygrysy lubią najbardziej.

Swoją drogą, jestem też pewien, że z programu tego albumu każdy słuchacz jest w stanie wyjąć dla siebie kilka innych urokliwych utworów. „Atlas” zawiera osiem nagrań utrzymanych w dość zróżnicowanym klimacie. Osobiście polecam kameralny „Catch A Snowflake” (to zaledwie dwuipółminutowa perełka) i dwa otwierające płytę tematy: instrumentalny „Dawn” oraz „Fear The Quiet Ones”, w którym barwa głosu i sposób ekspresji wokalistki upodabnia się do naszej Ani Batko z czasów, gdy śpiewała jeszcze w grupie Albion. Dobre wrażenie robi także orkiestrowo zaaranżowane nagranie „Cold”.

Mała rzecz, a cieszy. Bez wielkiej promocji, bez reklam, bez medialnego szumu dociera do nas album, który na pewno jest w stanie nacieszyć uszy wielu fanów neoprogresywnego rocka.

MLWZ album na 15-lecie Steve Hackett na dwóch koncertach w Polsce w maju 2025 Antimatter powraca do Polski z nowym albumem Steven Wilson na dwóch koncertach w Polsce w czerwcu 2025 roku The Watch plays Genesis na koncertach w Polsce już... za rok