Opromieniony bardzo dobrym przyjęciem swojej ubiegłorocznej płyty „Forever Comes To An End” gitarzysta grupy Airbag, Bjørn Riis, wypuszcza w lutym na rynek swój nowy minialbum zatytułowany „Coming Home”.
Jak wiadomo, zanurzona w otchłani pinkfloydowskich klimatów gitara Riisa zawsze stanowiła centrum, wokół którego tworzyły się autentycznie piękne dźwięki – czy to na płytach Airbag, czy w solowych kompozycjach tego artysty. Nie inaczej jest też w przypadku „Coming Home”. Na program trwającego niespełna pół godziny krążka składa się pięć utworów, z których jeden to podana tu w akustycznej, czy jak napisano na okładce „alternatywnej”, wersji tytułowa kompozycja z pierwszego solowego albumu gitarzysty pt. „Lullabies In A Car Crash” (2014). W tym jakże innym ujęciu prezentuje się ona niczym całkowicie nowy utwór. Swoim oszczędnym wykonaniem, odartym z rockowego anturażu, idealnie wpisuje się w nostalgiczny, minimalistyczny wręcz klimat pozostałych nagrań zamieszczonych na tym krążku. Bo właśnie taki charakter mają zarówno otwierające całość nagranie „Daybreak” oraz oznaczone indeksem 4 „Tonight’s The Night”. Oba to krótkie instrumentale, odrobinę podobne do tematu "Absence" z poprzedniej płyty, w których gitara Riisa buduje niesamowity klimat. Melancholia króluje tu na każdym kroku. Uduchowione brzmienia unoszą się w przestrzeni.
Podobnie jest w dwóch pozostałych, tym razem już wokalnych, kompozycjach. Jedna z nich – „Drowning” – śpiewana jest przez Riisa w duecie z norweską wokalistką Sichelle. To piękne, pełne zadumy nagranie będące miłosnym wyznaniem dwojga ludzi, którzy stoją u progu rozstania. Bardzo emocjonalna rzecz.
To samo, a może nawet w nieco większym stopniu, można powiedzieć o utworze tytułowym – „Coming Home”. To najważniejsza kompozycja na płycie, w pełni ukazująca ogrom talentu i gitarowe mistrzostwo norweskiego muzyka. Tekstowi mówiącemu o strachu przed zapomnieniem i niepewności co w pamięci bliskich pozostanie po nas, gdy nas już nie będzie, towarzyszy przewspaniała, pełna dramatyzmu, ale jakże piękna melodia. W dodatku opatrzona fantastyczną gitarową solówką w swoim epickim finale. To bez dwóch zdań bardzo mocny repertuarowy punkt w całym, zarówno solowym, jak i zespołowym, dorobku Bjørna Riisa. Takie utwory przynoszą wiarę w to, że ze współczesną muzyką artrockową wcale nie jest tak źle.