Norweski wykonawca i płyta utrzymana w tradycyjnym amerykańskim stylu ‘singer/songwriter’? W dodatku z licznymi typowo amerykańskimi akcentami brzmieniowymi (country & western, elementy southern rocka)? Zero progresji, zero opowieści o fiordach, o przymglonych, pokrytych lodem górach, zero legend od Odynie i nordyckich bóstwach? Jak to w ogóle możliwe? Okazuje się, że można. Przyznam się, że nie słyszałem jeszcze tak bardzo ‘amerykańskiej’ płyty nagranej przez niezależnego artystę pochodzącego ze Skandynawii. A przy tym płyty, która w każdej minucie urzeka prawdziwym czarem swojego uduchowionego minimalizmu…
Czasami trafia się ktoś, kto wkłada nie tylko serce, ale i duszę w pisanie dobrych piosenek. Po prostu dobrych piosenek. Nie oglądając się na style, definicje, etykietki czy gatunkowe szufladki. Takim człowiekiem jest Borgar Storebråten. W ciągu ostatnich sześciu lat skomponował ponad sto piosenek, które po drobiazgowym procesie selekcji weszły do programu jego debiutanckiego albumu "Road to Revelation".
Z Norwegii do Nashville?… W rzeczy samej. "Ta płyta jest dla mnie drogą – muzycznie po raz pierwszy zrobiłem coś na własny rachunek i nie miałem pojęcia, co będzie na drugim końcu procesu. „Road To Revelation" jest pod tym względem przypomnieniem dlaczego w ogóle zacząłem komponować? Czułbym się po prostu nieszczęśliwy, gdybym tego nie robił. Żeby totalnie nie zwariować podszedłem do całego procesu na luzie i bez niepotrzebnego stresu. Wydaje mi się, że często stajemy się ofiarami metody „kija i marchewki”. Tak bardzo staramy się wycisnąć z naszych działań maksimum, że sami zapominamy o prawdziwym sensie tego, co robimy” – myślę, że te słowa Borgara najlepiej oddają charakter płyty „Road To Revelation”.
Płyty szczerej i uczciwej. Prawdziwej. W krótkich utworach Storebråtena czuć szczerość, entuzjazm i niebywały talent do zwięzłego wyrażania emocji. Najczęściej przewijającym się w nich motywem jest tułaczka po rozległych bezdrożach. No i złamane serce. Nasz bohater posługuje się minimalistycznymi środkami (często jego śpiewowi towarzyszy jedynie gitara akustyczna albo skrzypce), prostą konstrukcją swoich piosenek (zwrotka-zwrotka–refren…), typowymi dla amerykańskiej muzyki instrumentami (banjo, ukulele, gitara hawajska, skrzypce), a w jego piosenkach panuje klimat, który idealnie pasowałyby do muzyki z grającej szafy w opuszczonym przydrożnym barze w Tennessee czy w Alabamie. Najlepszym tego przykładem mogą być utwory stuprocentowo mieszczące się w konwencji country: „Don’t Play With Guns”, „Sweet Josephine” i „Half A Man” czy zawierające elementy czarnego bluesa „I Can Hear The Devil Crying”.
Norweska Americana pełną parą. Ale jak się tego słucha!