Na początek krótki cytat z materiałów promocyjnych nadesłanych przez Creative Eclipse PR: „…intensywnie zakłócone, brudne, gnijące, szwedzkie szlamowe hard-rock-psycho-szaleństwo z najgłębszego szamba ludzkości. Nieludzko sfuzzowane gitary. Zepsute, wrzeszczące głosy. Dudniące dźwięki basu i bębny jaskiniowców. Koszmar odrażających dźwięków”.
Jak po czymś takim przystąpić do słuchania debiutanckiej płyty zespołu Ball, której premiera miała miejsce jeszcze w ubiegłym roku? To album będący obłąkanym hardrockowym tour-de-force, który sprawi, że będziecie z trudem łapać oddech i krztusić się własnymi myślami.
Grupa Ball została utworzona przez enigmatycznego S. Yrék Balla, który wcześniej dał się poznać jako silna osobowość w okultystycznym podziemiu tajnych muzycznych stowarzyszeń. Teraz postanowił poświęcić swoją działalność muzyce i życiu poza zakonami i zaklęciami czarnej magii. Wspierany przez swoich dwóch starszych braci, tworzy zawzięte i przerażające trio grające mocno i wyraziście. Ci faceci może nie są zbyt rozmowni, ale mówią, że ich głównym interesem jest alkohol, dziewczyny, komiksy grozy i zestawy modeli potworów.
Skoro już wiemy jakie mają zainteresowania, to możemy teraz śmiało przystąpić do słuchania ich płyty. Znajdujemy na niej kawał przekrojowej muzy, momentami mocno okultystycznej i idącej w kierunku światła heavy metalu. Album zawiera tylko sześć kompozycji, ale każda z nich w pewien szczególny dla siebie sposób, potrafi zaintrygować. Muzyka Ball to coś, co na pewno zainteresuje fanów ostrej hardrockowej psychodelii. Coś w tym graniu musi być, skoro wydany przez wytwórnię Horny Records w ilości tysiąca egzemplarzy pierwszy singiel zespołu, „Fyre Balls”, wyprzedał się błyskawicznie.