W dzisiejszych czasach nowości płytowe docierają do odbiorców szerokim strumieniem. Są wśród nich płyty lepsze i gorsze. Są wybitne (o takie coraz trudniej), są też i takie, przy których nie sposób wytrwać do końca. Są takie, które fascynują od pierwszych dźwięków, są też i takie, którym nawet kilkadziesiąt przesłuchań nie pomoże.
Najwięcej jest jednak takich, które - zgodnie z krzywą Gaussa – mieszczą się gdzieś pośrodku. I nie ukrywam, jest z nimi największy problem. Bo nie ustawisz ich od razu na honorowym miejscu w swojej kolekcji, by często do nich powracać, ani nie wsuniesz głęboko do szuflady, by… pewnie już nigdy po nie nie sięgnąć. „From The Moon” śląskiej formacji Master Men taka właśnie jest. To taka płyta „po środku”…
Master Men to pięciu muzyków: Zbigniew Pajda (gitary), Damian Nowak (instrumenty klawiszowe), Stanisław Sapun (gitara basowa), Maciej Habdas (perkusja) oraz Olaf Migus (wokal). Ci dwaj ostatni to nowe twarze w zespole. Nowe w stosunku do pierwszej, wydanej pod koniec 2015 roku, płyty „Through The Window”. Przypomniałem sobie własną recenzję tamtego wydawnictwa i muszę przyznać, że ze zdziwieniem znalazłem tam słowa brzmiące dość entuzjastycznie. Wystawiłem tamtej płycie pozytywną cenzurkę. Niestety z tą nową, już bym chyba tego nie powtórzył.
Bo jakoś nie potrafi mnie przekonać nowa muzyka zespołu Master Men. Trochę jakby tworzący go muzycy po tym delikatnym liftingu w składzie nie wiedzieli w którą stronę pójść. Czy chcą grać proga czy metal? Czy pasują im bardziej brzmienia hard czy poprockowe? Brakuje mi tutaj utworów, albo chociaż melodii, na których chciałoby się na dłużej zawiesić ucho. Właściwie prawie zawsze, no może poza ciekawie zaaranżowanym (paraorkiestracja we wstępie) utworze „Humans”, łapałem się na tym, że chciałem wcisnąć klawisz SKIP, bo nie mogłem się doczekać aż dane nagranie rozwinie się bardziej i pójdzie w jakimś zaskakującym, albo chociaż ciekawym, kierunku. Takim przykładem utworu zmarnowanych szans jest tytułowa kompozycja otwierająca płytę. Czuję, że jest w niej spory potencjał, ale nie mam żadnych złudzeń, że grupie Master Men udało się go wydobyć. Nie wiem, być może to kwestia innej aranżacji, mniej zachowawczego wykonania czy też może innego wokalisty, ale jestem pewien, że utwór „From The Moon” mógłby brzmieć znacznie lepiej. Cały album zresztą też.
No cóż, „From The Moon” to taka płyta „po środku”. Ani gorąca, ani zimna. Ani nie rewelacyjna, ani nie beznadziejna. Jest. I trzymając kciuki za wyeliminowanie wszystkich wad tego wydawnictwa pozostaje mieć nadzieję, że śląscy muzycy w nieodległej przyszłości pozytywnie zaskoczą nas swoim nowym albumem. Już takim z kategorii cieplejszych i bardziej wyrazistych niż „From The Moon”.