Jeżeli ktoś lubi słuchać rocka progresywnego i to tego bliskiego korzeniom mocno osadzonym w latach 70., jeżeli ktoś lubi brzmienia bliskie starym produkcjom King Crimson, Genesis, Yes czy ELP, ten powinien koniecznie sięgnąć po album „Innerverse” holenderskiej grupy o nazwie UNKH.
Formację tę tworzy czterech muzyków, którzy znają się od najmłodszych lat. Utwory, które skomponował (poza jednym wyjątkiem) wokalista i keyboardzista Jeroen Habraken, obdarzone są złożonymi i rozbudowanymi aranżacjami. Prawdziwą ozdobą płyty jest blisko dwudziestominutowa kompozycja składająca się z czterech części – „Dreamcatcher”. Ale reszta wcale nie odstaje od niej poziomem. Program albumu „Innerverse” stanowi pięć różnych utworów, każdy z własnym znakiem jakości, każdy o sporym ładunku emocjonalnym, każdy o innych rozmiarach. Oprócz długiego „Dreamcatchera” mamy tu jeszcze jeden epik – ponad 10-minutowy „Paranoid Void”, a ponadto znajdujemy tu nieco krótsze nagrania: trzyminutowe „Slumber” czy też trwające po około sześć minut „Deep” i „The Showcase”. Wszystkie razem tworzą zwartą, trwającą 45 minut całość, której słucha się doprawdy znakomicie. To trzy kwadranse takiego progresywnego rocka, że aż ręce same składają się do oklasków.
Oczywiście, nie tylko ze względu na swoje rozmiary czasowe, za danie główne płyty uchodzić może wielosekcyjna kompozycja „Dreamcatcher”. W rzeczy samej, to kawał bardzo solidnej artrockowej suity, bez dłużyzn i zbędnych ozdobników, za to z wieloma efektownymi punktami kulminacyjnymi, pomiędzy którymi panuje naturalny muzyczny flow. Progresywne tygrysy lubią takie granie. Niemniej jednak to rozpoczynające album „Innerverse” nagranie zatytułowane „Paranoid Void” robi na mnie największe wrażenie, Ta czystość, klarowność oraz precyzyjne zmierzanie do progresywnego celu czyni zeń prawdziwą kwintesencję muzyki grupy UNKH oraz demonstruje jej nowoczesne spojrzenie na prog rock XXI wieku.
Doskonale broni się też instrumentalne nagranie „Deep”, które rozpoczyna się w iście genesisowskim, a kończy w prawdziwie karmazynowym stylu. Bardzo przyjemnie brzmi „The Showcase”, a jego patetyczne dwuminutowe zakończenie po prostu zachwyca. Chciałoby się więcej takich chwil we współczesnym (prog) rocku.
Nokturnowo brzmiący utwór „Slumber” jest stylistycznym ukłonem w stronę Tony’ego Banksa i stanowi stylowe wyciszenie, muzyczne interludium, a właściwie wstęp, czy raczej klimatyczne nastrojenie przed rozpoczynającym się zaraz po nim wspomnianym już długasem pt. „Dreamcatcher”. Jak już wspomniałem, ta blisko 20-minutowa jazda bez trzymanki stanowi finał godny tego naprawdę dobrego albumu.
Muzycy UNKH łączą swoje wieloletnie doświadczenie i klasyczno-rockowe upodobania z nowatorskimi pomysłami, tworząc przy tym ekscytującą muzykę wypełniającą ten odważnie brzmiący album. Pewnie nie odniesie on wielkiego sukcesu. No cóż, czasy są takie, że dziś nie darzy się powszechną sympatią tego typu grania. Ale ci, którzy poznają dobrze zawartość płyty „Innerverse” będą zachwyceni. Ja, po pierwotnym uczuciu pewnej rezerwy, pokochałem ten album i teraz bardzo często do niego wracam.
Na koniec wymieńmy nazwiska autorów tej zaskakująco dobrej muzyki. Panów jest czterech: Jeroen Habraken obsługuje instrumenty klawiszowe i śpiewa, jego brat Maarten Habraken gra na perkusji, Matthijs van Nahuijs na basie, a na gitarze niesamowite rzeczy wyczynia Maarten Peerlings.
I jeszcze jedno: „Innerverse” jest już drugim albumem w dorobku UNKH. Pierwszy, „Traveller”, ukazał się w 2014 roku i jakimś cudem umknął mojej uwadze. Trzeba będzie nadrobić zaległości…