Widziałem Haken na żywo tylko raz, w 2014 roku na Ino-Rock Festival. I przyznam, choć byłem wówczas wielkim entuzjastą zespołu i czekałem na jego występ z wielkimi nadziejami, to zawiodłem się trochę. Mam wrażenie, że przyjechali wtedy do Polski zupełnie nieprzygotowani. Zaliczyli kilka wpadek, grali nierówno, głos Rossa Jenningsa najwyraźniej nie stroił, niektóre utwory musieli zaczynać dwukrotnie, bo coś (ktoś?) nieodpowiednio zagrało. Wypadło to trochę nieprofesjonalnie, co – przyznam szczerze – ostudziło mój entuzjazm dotyczący tej grupy, tak bardzo rozbudzony, szczególnie pierwszą, i wciąż moją ulubioną płytą „Aquarius” (2010).
Od tego inowrocławskiego koncertu, zespół Haken wydał jeden album studyjny („Affinity”), który spotkał się z powszechnym uznaniem (u mnie trochę mniejszym). Teraz przyszedł czas na album koncertowy „L-1ve” nagrany w Amsterdamie i wydany przez wytwórnię InsideOut w 10. rocznicę działalności grupy. Jestem nim bardzo zbudowany. Ukazuje się on w wersji CD oraz DVD. Jako że w zestawie promocyjnym otrzymałem tylko materiał audio, ze zrozumiałych względów w swojej recenzji skupię się wyłącznie na aspekcie dźwiękowym niniejszej płyty.
Jakie jest wrażenie ogólne? Bardzo pozytywne. Przede wszystkim muszę pochwalić zespół za doskonale wykonaną pracę na scenie. Ostatnio nie jestem entuzjastą wydawnictw koncertowych, ponieważ wolę albo posłuchać albumu studyjnego, albo osobiście wziąć udział w koncercie. Od reguły tej są jednak pewne wyjątki, a jednym z nich jest niewątpliwie album „L-1ve”. Muzykom grupy Haken udało się na nim uchwycić istotę swojego potężnego brzmienia na żywo. Studyjna klarowność i moc muzyki Haken są tu oddane wręcz idealnie. Nie wiem ile w tym prawdy, a ile postprodukcyjnych zabiegów w studio – naprawdę nie wiem, ale nie interesuje mnie to, bo końcowy efekt jest znakomity. Poszczególne utwory ożywają w wersjach koncertowych, nabierają dodatkowej mocy i przestrzeni oraz wydaje mi się, że potrafią przemówić zarówno do starszych, jak i nowych fanów zespołu.
Co do programu koncertu, to jak w przypadku każdego koncertowego wydawnictwa zawsze będą pojawiać się znaki zapytania dotyczące wyboru setlisty. Zdaję sobie sprawę, że niemożliwym jest zadowolenie wszystkich. A na program tego epicko brzmiącego albumu składa się przekrój całego repertuaru zespołu. Każda studyjna płyta jest tutaj dobrze reprezentowana, dając w ten sposób słuchaczom możliwość przeglądu całej historii Hakena. No i w związku z tym jest chyba rzeczą niemożliwą, aby wybrać ulubiony utwór na tym albumie. Pamiętajmy jednak o tym, że mamy do czynienia z niesamowicie wysoką jakością całego materiału. Oczywiście, na pewno można zachwycać się rozbudowana suitą „Visions”, jest tutaj równie dobrze brzmiący jak w studyjnym oryginale ekscentryczny i brawurowy „Cockroach King”, jest rozpędzony jak torpeda numer „1985”, jest też absolutnie fantastycznie wykonany, zebrany w 22-minutową pigułkę w postaci „Aquamedley”, zbiór tematów z pierwszego albumu zespołu. Jest wreszcie wspaniale zagrany pełen Frippowych soundscape’ów i mrocznych growli „The Architect” oraz potężnie brzmiący „The Endless Knot”. Są też i delikatniejsze utwory, jak „Red Giant” i „As Death Embraces”. Wykonanie każdego z nich oraz wszystkich pozostałych w ich koncertowej wersji stanowi klasę samą w sobie, a właściwie demonstruje jak panowie Ross Jennings (wokal), Richard Henshall (gitary), Diego Tejeida (klawisze), Charlie Griffiths (gitara), Conner Green (bass) i Raymond Hearne (perkusja) stają się na scenie potężną, doskonale naoliwioną muzyczną maszynerią.
Podsumowując, uważam "L-1ve" za znakomity album koncertowy. Haken demonstruje na nim swą siłę prekursora nowoczesnego progresywnego metalu, łącząc dynamiczną setlistę z bezbłędnym miksem i krystalicznie czystym i ciepłym brzmieniem, często nasączonym sporą dawką dźwiękowego patosu. To album zdecydowanie na TAK, podczas którego ręce same składają się do oklasków.