Caamora - She

Artur Chachlowski

ImageJest. Nareszcie jest. Opóźniona o miesiąc w stosunku do wcześniejszych zapowiedzi, ale warto było czekać. Imponująca epicka rock opera „She” autorstwa Clive’a Nolana oparta na wiktoriańskiej powieści H.Ridera Haggarda. Ukazuje się teraz równolegle jako podwójne wydawnictwo studyjne zawierające ponad 120 minut muzyki, jako płyta DVD, jako potrójny longplay winylowy, a także we wzbogaconych wersjach audio i video z dołożonymi krążkami CD będącymi zapisami koncertu w Teatrze Śląskim w Katowicach, gdzie 31 października ubiegłego roku odbyła się sceniczna prapremiera tego widowiska. Rozmach wydawniczy zgoła niespotykany we współczesnym prog rocku, ale i dzieło, jako całość, zdecydowanie przerasta wszystko to, co dzieje się ostatnio w muzyce rockowej.

Clive Nolan, który jest autorem muzyki i słów wszystkich kompozycji zaprosił do udziału w swoim przedsięwzięciu znanych artystów. Partie wokalne zostały rozpisane na cztery postaci: w roli wszechmocnej królowej Ayeshy wystąpiła nasza rodaczka Agnieszka Świta. W główną rolę męską, podróżnika o imieniu Leo, wcielił się sam Clive Nolan. W drugoplanowej roli pięknej Ustane wystąpiła Christina Booth (na co dzień śpiewa w Magencie), a towarzysza i przyjaciela Leo, Holly’ego, zagrał Alan Reed (Pallas). Wokalistom towarzyszył wieloosobowy chór oraz orkiestra, w składzie której znaleźli się tak znani muzycy, jak John Jowitt (bg), Hugh McDonald (wiolonczele), Mark Westwood (gitary) i Scott Higham (perkusja). Sam Nolan odpowiedzialny jest za liczne orkiestracje oraz za wszystkie partie instrumentów klawiszowych.

O samej historii opowiedzianej przez H.Ridera Haggarda w jego książce pisaliśmy już na łamach MLWZ przy okazji recenzji poprzednich wydawnictw Caamory. Przypomnijmy tylko, że Leo i Holly to podróżnicy, którzy jako rozbitkowie zostają wyrzuceni na brzeg podczas sztormu. Na nieznanym lądzie trafiają do zaginionego miasta Kor położonego gdzieś na wschodnim wybrzeżu Afryki Środkowej. Spotykają piękną Ustane, która zakochuje się w Leo, a potem opiekuje się nim, gdy zostanie on śmiertelnie ranny w trakcie walki z buntownikami. Straż królewska wiedzie ich wszystkich przed oblicze Ayeshy, która przed laty w tajemniczy sposób zapewniła sobie nieśmiertelność. Króluje od 2000 lat i rozpoznaje w Leo mężczyznę, na którego czekała przez te wszystkie lata. Wierzy, że Leo jest reinkarnacją egipskiego kapłana Kallikratesa i nakazuje Ustane, grożąc jej śmiercią w razie sprzeciwu, by opuściła Leo. Ustane odmawia, a kiedy Leo zdrowieje dzięki tajemnym leczniczym mocom Ayeshy, stara się nakłonić go do ucieczki. W ataku zazdrości królowa zabija Ustane. Umierająca Ustane wyznaje Leo swoje uczucia, a zdrowy rozsądek Holly’ego nakłania przyjaciela do opuszczenia miasta Kor. Jednak Leo ulega urokowi Ayeshy. Obiecuje mu ona nieśmiertelność i deklaruje, że czeka ich wspólna wieczna przyszłość. Udają się do wulkanu, którego błękitny ogień życia ma zapewnić im nieśmiertelność. Ayesha namawia Leo, by wszedł do ognia. Widząc jego wahanie sama zatapia się w płomieniach. Jest jednak czegoś nieświadoma. Do ognia można wejść tylko raz. A uczyniła to już wcześniej, 2000 lat temu. Leo i Holly z przerażeniem patrzą jak boska Ayesha przemienia się w starą kobietę. Ostatkiem sił wychodzi z wulkanu i prosi Leo, by czekał na nią, aż powróci piękna jak niegdyś, by znowu być jego królową. Umiera zamieniając się w garść popiołu. Leo jest zrozpaczony i nie słucha słów Holly’ego, który  po raz kolejny próbuje go przekonać do opuszczenia tego miejsca. Po chwili Holly widzi sylwetkę Leo zanurzającego się w płomieniach, by zapewnić sobie nieśmiertelność i czekać na powrót Ayeshy. Tak jak niegdyś ona czekała na niego…

Ta smutna, lecz niezwykle romantyczna historia opowiedziana jest przez Clive’a Nolana i spółkę w imponujący i porywający wręcz sposób. Całość utrzymana jest w epickim, pełnym rozmachu stylu. Nazwa „rock opera” w przypadku „She” znajduje sobie wystarczające merytoryczne uzasadnienie. To dzieło przez cały czas balansuje gdzieś na granicy rocka, opery i wielkich widowisk rozpisanych na wielogłosy i rozbudowane partie instrumentalne. Posiada ono niesamowite tempo, przez cały czas coś się w nim dzieje, pojawiają się nowe wątki, nowe postaci, nowe pomysły melodyczne ilustrowane porywającymi aranżacjami i wspaniałą grą instrumentalistów. Tempo, dramaturgia i płynność akcji kilkakrotnie łamane są lirycznymi fragmentami (jak na przykład utwór „Closer”), dającymi chwile wytchnienia przed kolejnymi wydarzeniami i zwrotami akcji tej opowiadanej z wielkim epickim rozmachem historii. Cała płyta zaskakuje niezliczoną ilością melodyjnych tematów, które momentalnie zapadają w pamięć. Właściwie już po kilkukrotnym przesłuchaniu po głowie zaczynają „chodzić” melodie, od których nie sposób się uwolnić. A przy każdym kolejnym podejściu do albumu ilość tych urokliwych melodii bezwiednie „grających się samych” w umyśle odbiorcy rośnie w lawinowym tempie. Ten fakt w połączeniu ze starannymi, epickimi aranżacjami i perfekcyjnym wykonaniem uważam za największy atut tego wydawnictwa.

Myślę, że „She” można śmiało nazwać wielkim osiągnięciem Clive’a Nolana. To niewątpliwie jego wielki artystyczny sukces. Kto wie, może nawet dzieło jego życia? Swój talent do pisania oper rockowych dał on nam poznać już wcześniej, chociażby na dwóch albumach Strangers On A Train, czy płytach „Jabberwocky” i „The Hound Of The Baskervilles” firmowanych przez niego w duecie z Oliverem Wakemanem. Ale były to tylko namiastki i zaledwie małe cząstki tego, co pokazał on na płycie „She”. Śmiem twierdzić, że to dzieło, które klasą kompozytorską, ale także i wykonawczą, nie ustępuje ani na jotę popularnym widowiskom, które wyszły spod pióra Andrew Lloyd Webbera. To zasługa z jednej strony Nolana – kompozytora, ale i Nolana – wykonawcy. O jego kunszcie muzyka grającego na instrumentach klawiszowych wiemy już wszyscy od ponad 20 lat. Ale Nolana w tak doskonałej formie wokalnej nie słyszałem jeszcze nigdy. Płyty, na których udzielał się on wokalnie (na przykład albumy jego formacji Shadowland) dzieli ogromna przepaść w stosunku do tego, co słyszymy w jego wykonaniu na "She”. To, że brzmi on wyjątkowo dobrze, to zapewne także zasługa towarzyszących mu innych wokalistów, ale partie w wykonaniu Clive’a nie ustępują ani trochę tym w wydaniu Alana Reeda, czy Christiny. Klasę samą w sobie demonstruje zaś Agnieszka. To niezwykle utalentowana dziewczyna, której wokalna ekspresja idealnie pasuje do tej rock operowej stylistyki. Gdy potrzeba Agnieszka staje się uroczo liryczna (posłuchajcie utworu „Resting Place”), kiedy indziej zachwyca swymi operowymi umiejętnościami i chwyta za serce dramaturgią, którą kreuje za pomocą swojego głosu (jak na przykład w „Fire Dance”). Agnieszka Świta to idealna osoba do głównej roli w tym ambitnym przedsięwzięciu. Spisała się znakomicie. Choć jak już wspomniałem, największą niespodzianką in plus jest rewelacyjna wokalna forma Clive’a Nolana.

Muzyka wypełniająca rock operę „She” podzielona jest na dwa akty, które z kolei dzielą się na sceny, stanowiące zamknięte, pod względem muzycznym i fabularnym, całości. W ramach poszczególnych scen znajdujemy na płycie kilka tematów, które przy odrobinie dobrej woli można by nazwać piosenkami. Większość z nich to duety, tercety, bądź utwory wokalne wykonane na cztery głosy. Pod tym względem panuje na „She” ogromna różnorodność, która zapewnia płynność akcji oraz plastyczną ilustrację dynamiki rozwijających się wydarzeń. Są również utwory śpiewane solo i demonstrują one wspaniałe możliwości wokalne poszczególnych solistów. Niektóre z tematów, jak na przykład „Shadows”, „Closer”, „Embrace The Fire”, „Vigil”, czy „The Bonding” mają w sobie wystarczający potencjał, by stać się przebojowymi wizytówkami tej rock opery. Inne, jak „Fire Dance”, „History”, „Ambush”, czy fenomenalny finał całej historii w postaci „The Fire Of Life” są z kolei rewelacyjnymi przykładami połączenia dwóch tak, wydawałoby się, odległych światów, jak opera i rock. Posiadają one wystarczająco dużo cech, by stać się rozpoznawalnymi hitami szeroko rozumianej (znacznie szerzej niż rock) muzyki rozrywkowej.

Trudno pisać w oderwaniu od kontekstu całości o poszczególnych fragmentach tego monumentalnego, lecz płynnie rozwijającego się dzieła. Trzeba go koniecznie słuchać w całości. Od początku do końca. Dwie godziny, które spędza się  z rock operą „She” należą do udanych pod każdym względem. Satysfakcja przy słuchaniu (a w wersji DVD także przy oglądaniu) gwarantowana.

Tym, którzy doczytali do tego momentu, a jeszcze nie są przekonani, polecam pierwszą scenę pierwszego aktu. W rozbitej na 4 utwory suicie, w której to następuje ekspozycja wszystkich głównych bohaterów zawarta jest kwintesencja tego wspaniałego epickiego dzieła. Później, jak u Hitchcocka, napięcie już tylko narasta. A gdy po dwóch, zaskakująco szybko upływających, godzinach dociera się do smutnego i nieuchronnego finału tej opowieści, to nie ma ludzkiej siły, która powstrzymałaby przed ponownym naciśnięciem klawisza „Play”. Taka jest to muzyka. Fascynująca, porywająca, intrygująca i wspaniale pobudzająca wyobraźnię. Już dawno nie byłem tak przyjemnie oczarowany…

Przyznam szczerze, że po obejrzeniu kilka miesięcy temu scenicznej wersji opery „She” podchodziłem do niej z odrobiną rezerwy. Teraz, po wysłuchaniu finalnej wersji studyjnej, nie mogę oprzeć się wrażeniu, że tak pod każdym względem doskonałego i tak wspaniale przemyślanego wydawnictwa od dawna nie było na rynku. I to nie tylko w świecie rockowych oper.

www.caamora.net                                                                                           

 
MLWZ album na 15-lecie Steve Hackett na dwóch koncertach w Polsce w maju 2025 Antimatter powraca do Polski z nowym albumem Steven Wilson na dwóch koncertach w Polsce w czerwcu 2025 roku Tangerine Dream w Polsce: dodatkowy koncert w Szczecinie The Watch plays Genesis na koncertach w Polsce już... za rok