Po ponad 20 latach historia zespołu Albion zatoczyła koło – zespół zszedł się w składzie bardzo zbliżonym do oryginalnego, tego znanego z tzw. „czerwonej płyty”. Najpierw do zespołu powróciła sekcja rytmiczna z drugiej płyty (Paweł Konieczny – bas, Rafał Paszcz – perkusja), a po (bezowocnych?) poszukiwaniach wokalisty do zespołu powróciła Ania Batko – wokalistka z pierwszej płyty zespołu. Ta informacja była przez jakiś czas ukrywana przed mediami, ale wtajemniczeni wiedzieli o tym wcześniej. Z racji tego, że w międzyczasie Krzysztof Malec utworzył własną frakcję zespołu pod nazwą Noibla, na płycie „You’ll Be Mine” wszystkie partie klawiszowe zagrał Jerzy Antczak – lider i etatowy gitarzysta zespołu.
Mimo braku jednego oryginalnego filaru zespołu powstała przepiękna, aczkolwiek bardzo mroczna płyta w pewien sposób nawiązująca do początków grupy. Album „You’ll Be Mine” może nie dorównuje w pełni debiutowi, ale jest równie piękny i nieco odmienny od niedawnych płyt zespołu. Chwilami bliżej mu do solowych płyt Jurka Antczaka wydawanych pod szyldem Georgius. Delikatny początek utworu „Call It A Sin” po niedługiej chwili eksploduje potęgą klawiszowego i gitarowego brzmienia, by potem przejść w delikatny, aczkolwiek przepiękny utwór „Lullaby”. To jeden ze zdecydowanie najmocniejszych punktów programu płyty. Jego zakończenie trochę kojarzy mi się z końcowymi fragmentami „All Around Me” grupy Landberk – bardzo podobny klimat i podobne malowanie dźwiękiem. Potem mamy „Does Anybody Count” – kolejny udany numer. Momentami przywołuje mi na myśl „Sarajewo”, lecz nie jest on aż tak porywający. „Lady Death” to dość skoczne nagranie. Dopiero od połowy utworu wraca klimat znany z poprzednich kawałków oraz pod koniec pojawia się przepiękne solo gitarowe Antczaka. Kolejny przepiękny utwór to tytułowa kompozycja. Skonstruowana jest według bardzo podobnego schematu, co rozpoczynający płytę utwór, czyli na początku delikatnie, a potem powalające solo gitary, będące najmocniejszym elementem tej kompozycji. „Doubt” zaczyna się delikatnie i akustycznie, a z czasem zespół gra coraz intensywniej. Najpierw wchodzi delikatny wokal, który w pewnym momencie eksploduje, a następnie przechodzi w intensywne gitarowo-klawiszowe granie. Mamy tu kolejne efektowne instrumentalne popisy Jurka Antczaka, a w finale następuje elektroniczne wyciszenie. Płytę zamyka najdłuższa kompozycja – „Hell”. Swoją konstrukcją trochę przypomina mi ona końcowe fragmenty albumu „Radiation” grupy Marillion. Ale pojawienie się charakterystycznego wokalu oraz wyjątkowo pięknych, delikatnych gitarowych dźwięków uświadamia nam, że mamy do czynienia z nikim innym, a z Albionem. Po kilku minutach delikatnego grania mamy potężną eksplozję gitarowych brzmień – to piekielnie mocne uderzenie na sam koniec płyty. Fantastyczne zamknięcie tego pięknego albumu. Nie wiem tylko, co na celu miało wrzucenie prawie pół minuty ciszy na koniec tego utworu.
Parę lat oczekiwania i mamy w ręku kolejny studyjny album Albionu (piąty już w dyskografii). Jest on jedną z najlepszych pozycji, jakie ukazały się w tym roku na polskim rynku fonograficznym. Czas trwania albumu „You’ll Be Mine” został dobrany tak, by można było go wydać na winylu (a nośnik ten ostatnio wraca do łask). Dla wielu z pewnością może to być płyta roku, dla mnie na chwilę obecną na pewno należy ona do ścisłej czołówki zestawienia albumów za rok 2018. Trochę brakuje mi w jej programie jakiegoś mocnego i wyraźnie wyróżniającego się numeru. Owszem, pojawiają się skojarzenia ze znanymi z debiutu szlagierami, lecz niestety pozostają one delikatnie w cieniu tych znanych utworów sprzed lat. Co jeszcze mogę ewentualnie zarzucić to fakt, że wszystkie kompozycje zostały zbudowane według podobnego schematu, czyli początek delikatny, potem buduje się napięcie, by bliżej końca osiągnąć apogeum. Ale patrząc na to z drugiej strony, dzięki temu zabiegowi otrzymaliśmy niezwykle spójną płytę. Płytę, która skazana jest na to, żeby mówiło się o niej jako o wyjątkowo ważnym wydarzeniu polskiego prog rocka AD 2018.