Kości na okładce, poszlaki, morderstwa, a za tą całą intrygę odpowiedzialny jest główny podejrzany - niejaki Tom Slatter. Tom wydał tę płytę pod szyldem Murder And Parliament i niczym doktor Frankenstein próbuje za pomocą muzyki i treści przedstawić nowoczesną wizję egzystencji. Nie boi się wnikliwie analizować, by móc dane elementy zastąpić maszynami i mechanicznymi alternatywami. Pomysł jest, jednak wykonanie i aranżacje nie do końca się sprawdzają. Instrumentalne soundscape’y ciągną się długimi minutami i wydaje się, że prowadzą donikąd. A może lepiej Tom mógłby spróbować pobawić się w muzykę filmową i tutaj podziałać np. w temacie kina grozy?
Na wydanej pod koniec 2017 roku płycie znajdujemy osiem kompozycji, w których jest nieco psychodelii, odrobinę prog rocka oraz cała masa metalu. Slatter sprawnie dzierży w dłoni gitarkę i gra całkiem fajne tematy, dokłada do tego trochę dziwacznej, zloopowanej i zsamplowanej muzy (wspomagają go basista Alun Vaughan oraz skrzypaczka Chrissie Caulfield) i wydaje się, że wszystko powinno brzmieć w należytym porządku, tymczasem mamy klimat trochę jakby z ulicy, albo ze statku kosmicznego.
Przy każdym kolejnym odsłuchu tej instrumentalnej muzyki stwierdzam, że coś w niej jest, coś niebanalnego, ale jakieś to wszystko bez równowagi i pazura, dlatego album ucieka w ślepy zaułek, w trudną do zdefiniowania niszę. Być może takie jest zamierzenie autora, a może to muzyka do filmu, którego nie było i nie będzie?... Kto wie?