Trudno o większy banał na początku tekstu niż “Jak ten czas leci”. Jednak nic na to nie poradzę - gdy sięgnąłem po najnowszą płytę Mostly Autumn, uzmysłowiłem sobie, że tej brytyjskiej grupie w przyszłym roku stuka 25 lat. Dinozaurami nazywać ich jeszcze nie wypada, ale jak na zespół muzyczny to już całkiem niemało. A przy tym wszystkim, mnie się wydaje, jakby to było wczoraj. Jakbym wczoraj kupował CD z "For All We Shared", by zanurzyć się w świecie przepięknie brzmiącego folk rocka.
Żeby też uczciwie postawić sprawę, z jakiej perspektywy jest ta recenzja, przyznam, że od dobrych kilku płyt dokonania Mostly Autumn nie przekonują mnie już zbytnio. Tak prawdę mówiąc to trochę już w ten zespół zwątpiłem. I nawet nie chodzi o twórczy dołek, wszak do niego każdy ma prawo, a bardziej o powolny, systematyczny dryf ku przeciętności. Jakiś taki kontrrozwój, objawiający się tym, że zamiast coraz lepiej, zespół brzmi coraz gorzej, a wiele z jego ostatnich płyt to albumy mocno wymęczone.
I tak też, pogodzony już ze stanem rzeczy, podchodziłem do "White Rainbow" bez zbytniego entuzjazmu. Wystarczyło jednak parę minut, by nad głową zaświeciła się lampka. I uwaga, uwaga - nie była to lampka ostrzegawcza.
W całym wspomnianym już kontrrozwoju Mostly Autumn jedną z rzeczy, która bolała mnie chyba najbardziej, był zanik jakości w brzmieniu. Ów błysk brzmieniowy swego czasu niezwykle wyróżniał ten zespół. Ja byłem w stanie ich słuchać tylko po to (choć oczywiście nie deprecjonuję wartości kompozycyjnej, która też była wysoka). Chłonąłem to przepiękne, gęste brzmienie, w którym akustyczne i elektryczne gitary, syntezatorowe pady i instrumenty folkowe tworzyły wspaniałą mieszankę. I jakkolwiek ostatnie płyty Josha i spółki może nie należały do jakichś kompletnych porażek pod względem realizacji, to powtórzę to co napisałem już wcześniej - zespół znacznie lepiej brzmiał na początku kariery niż po nastu latach doświadczenia w produkcji muzyki. Co jest lekko niezrozumiałe.
Tym milej mi zatem obwieścić, że "White Rainbow" to najlepiej brzmiący album Mostly Autumn od wielu lat. Od naprawdę wielu, wielu lat. Słychać, że znów się mocniej przyłożyli i efekty są uderzająco słyszalne. To jest przynajmniej pod tym względem powrót do przeszłości w naprawdę znakomitym wydaniu.
Gdybym miał wymienić album, z którym najnowsza płyta Mostly Autumn jako całość kojarzy mi się najbardziej, wskazałbym na "Passengers" - z tą różnicą, że na "White Rainbow" akcja zwalnia znacznie częściej i na znacznie dłużej. A dlaczego "Passengers"? Po pierwsze, właśnie wtedy, po trzech wydawnictwach pod znakiem mocno floydowsko-folkowego plumkania, pojawił się w ich muzyce pewien kompromis. Passengers stanowiło próbę ugryzienia śpiewnych piosenek o prostej rytmice z cenionymi u Mostly Autumn od zawsze akcentami typu piękne solówki gitarowe Josha czy wycieczki w stronę atmosferycznego progrocka. "Passengers" to był również ten moment, kiedy brzmienie nabrało wyraźnego hardrockowego pazura.
"White Rainbow" jest podobne. To śpiewna, piosenkowa, momentami dosyć zaskakująco rozmarzona nawet jak na standardy MA, ale jednocześnie łatwa w odbiorze płyta, która - gdy trzeba - grzeje hardrockową ścianą gitar tak, że aż kolumny podskakują. I po raz kolejny to powiem, bo to naprawdę należy podkreślać - ta muzyka znów brzmi!
Kompozycyjnie White Rainbow nie rozczarowuje, nawet jeśli album nie ma aż takiej siły rażenia jak najlepsze dokonania zespołu. Trochę kuleje muzyczna spójność. Jej brak uwidacznia się najmocniej w rozbudowanych kompozycjach. Na przykład w "Viking Funeral", nuty folku spod znaku grupy Iona, neoprogresywne akcenty ala Pendragon, zaskakujące klimaty spod znaku Stevena Wilsona i inne brzmieniowe twisty tworzą razem dosyć chaotyczną muzyczną kompozycję zapachową.
Również najdłuższa na płycie tytułowa suita jest suitą wyłącznie z nazwy. W praktyce stanowi zlepek połączonych ze sobą różnych fragmentów bez linii przewodniej. Momentami można mieć wręcz wrażenie, że zespół psuje sobie misternie tkany klimat jakimiś dziwnymi aktami autodestrukcji. "Viking Funeral" po ślicznym i bardzo oldfieldowskim intro "Procession" atakuje tak pstrą linią syntezatorową, że u niejednego słuchacza pojawi się uczucie określane przez młodzież jako “facepalm”. A najbardziej boli mnie chyba to, co dzieje się w drugiej połowie ballady "Western Skies" (przepięknie zaśpiewanej przez Olivię Sparnenn, swoją drogą). A dzieje się jak w baśni o brzydkim kaczątku, które przeistacza się w pięknego łabędzia. Tylko w odwrotną stronę.
Są jednak na tej płycie utwory autentycznie piękne. Takie nie piękne na siłę. Nie piękne bo wypada. I nie piękne, bo wiemy, w jakim momencie kariery jest zespół. Trudno mi wskazać faworyta, bo na White Rainbow prawie wszystko wpada w ucho. Zaskakująco dobrze wypadają kompozycje, które normalnie nazwalibyśmy wypełniaczami ("Into the Stars","The Undertow"). Na uwagę zasługuje również bardzo ładny finał ("Young") z pięknymi harmoniami wokalnymi. No i… muszę nawiązać do bardzo celnej uwagi, która pojawia się w jednej z równoległych polskich recenzji.
Otóż na edycji limitowanej płyty, schowany wśród demek i innych dodatków znajduje się utwór "Thanks". I jest to faktycznie wręcz nie do uwierzenia, że Bryan Josh nie umieścił tej pieśni na piedestale całego "White Rainbow". Powinien to zrobić z prostego powodu - ta ballada wprawi niejednego spragnionego starego, dobrego Mostly Autumn słuchacza w ekstazę. To jest dokładnie ten klocek, którego w układance zwanej White Rainbow być może brakuje do pełni szczęścia. Głęboki ukłon w stronę ich muzyki z początków kariery. Kompozycja o przewspaniałej pracy gitar. Spójna, narracyjna, poukładana. No naprawdę - oklaski. A więc nadal potraficie.
Podsumowując, choć nadużyciem byłoby stwierdzić, że Mostly Autumn nagrało płytę na poziomie pierwszych trzech w swojej dyskografii, "White Rainbow" to zdecydowanie pozytywna niespodzianka. To album, który sygnalizuje, że Bryanowi Joshowi i jego przyjaciołom na nowo chce się... chcieć. Zespół małymi kroczkami przełamuje klątwę zmęczonej sobą grupy muzyków, co jest naprawdę znakomitą informacją. Mam poczucie, jakby nieco już skapcaniały miś z lasów północnej Anglii obudził się po długiej zimie, naostrzył pazurki i nabrał ochoty by zapolować jak dawniej. Jedno z lepszych dokonań Mostly Autumn z ery po najlepszym Mostly Autumn. A brzmieniowo zdecydowanie najlepsze.