Muzyczne bliskie spotkania trzeciego stopnia w najlepszym progrockowym wydaniu – tak w największym skrócie można podsumować zawartość najnowszej płyty grupy RPWL „Tales From Outer Space” (premiera 22 marca br.). W odróżnieniu od dwóch poprzednich albumów – „Beyond Man And Time” (2012) i „Wanted” (2014) – najnowsze wydawnictwo nie jest klasycznym koncept albumem w tradycyjnym rozumieniu, lecz zawiera siedem muzycznych opowieści z gatunku science fiction, których kanwą są spotkania z obcą cywilizacją. Często opowiedziane z sympatycznym przymrużeniem oka. Już w pierwszym, pilotującym płytę na singlu utworze „A New World” obcy przybywają na Ziemię i gdy tylko przekonują się ile zła i cierpienia panuje na naszym globie… momentalnie, kompletnie zszokowani, w te pędy opuszczają naszą planetę. Przewrotny finał tej opowieści skonkludowany może być chyba tylko równie przewrotnym stwierdzeniem, iż niezbitym dowodem na istnienie pozaziemskiej inteligencji jest to, że się z nami w ogóle nie kontaktuje…
Ale zostawmy kontekst literacki nowej płyty RPWL na boku. Zajmijmy się muzyką. Wspomniane już przeze mnie singlowe nagranie „A New World” pokazuje, że będziemy mieli do czynienia z płyta wyjątkową. To bardzo udany utwór zaostrzający apetyt przed premierą albumu oraz bardzo udanie otwierający to wydawnictwo. Przyznam, że na początku coś mi w nim nie pasowało (Jakże to? Co to za singiel, który trwa 7 i pół minuty, a w wersji albumowej o minutę dłużej?!), ale po kilku przesłuchaniach zauroczył mnie natarczywy riff, który przewija się tu kilkakrotnie, a w ucho wpadł chwytliwy refren osadzony na granej na melotronie fajnej melodii (od razu podkreślam bardzo dobrą grę na całym albumie keyboardzisty Markusa Jehle).
Utwór nr 2 – „Welcome To The Freak Show” - to przegląd dziwaków rządzących współczesnym światem ze znowu niesamowicie nośną, zagraną tu inaczej niż dotychczas przez Kalle Wallnera gitarową solówką i tętniącym żywiołowym basem (również obsługiwanym przez Kalle). Nie jest to złe nagranie, ale po zapoznaniu się z całością materiału płyty „Tales From Outer Space” muszę stwierdzić, że wszystko co najlepsze pojawia się dopiero po nim.
„Light Of The World” jest najdłuższą kompozycją na pycie (10 minut z sekundami) i wydaje się być centralnym punktem programu albumu. Wallner i jego gitara lśnią tutaj najjaśniejszym blaskiem, a łagodny głos Yogiego Langa stanowi przeciwwagę dla ciężaru kosmicznych brzmień i dźwięków dominujących w tym nagraniu. Epicki to utwór. I przyszły klasyk. A pewnie także żelazny punkt występów na żywo, o czym zapewne przekonamy się już w kwietniu.
Wszyscy znamy genezę powstania grupy RPWL i wiemy jak ważną dla niej inspiracją był Pink Floyd, więc nie dziwmy się, że „Not Our Place To Be” to chyba najbardziej floydowsko brzmiący kawałek na płycie zagrany z gościnnym udziałem grającego na basie Guya Pratta, którego pamiętamy z ostatnich płyt Pink Floyd oraz z solowych albumów Davida Gilmoura. Podniosły klimat tej ballady naznaczony jest mrocznym i pełnym melancholii nerwem, mamy tu porywającą sekcję instrumentalną prowadzoną przez syntezatory, przez cały czas w tle pobrzmiewa też niby-skrzypcowe staccato… Pięknie to wszystko prezentuje się tutaj.
Gitarowy motyw na początku kolejnej, bardzo pogodnie brzmiącej kompozycji, „What I Really Need”, przypomina odrobinę słynny riff z „Where The Streets Have No Name” U2, lecz w miarę upływu czasu robi się tu coraz bardzo floydowsko, zaś „Give Birth To The Sun” utrzymany jest w wolnym, dostojnym wręcz tempie i wyposażony jest w chyba najmilszą dla ucha nostalgiczną melodię refrenu. Świetnie spisuje się tu z wyczuciem grająca sekcja rytmiczna Marc Turiaux – Kalle Wallner, a ten drugi, jak to on, znowu raz po raz zachwyca fenomenalnymi partiami solowymi granymi na gitarze.
Na samym końcu płyty znajduje się jeszcze patetycznie brzmiący (choć trwający ledwie 4 i pół minuty), oparty na fortepianowej melodii oraz okraszony przewspaniałą partią gitary i na długo zapadającą w pamięć melodyką utwór „Far Away From Home”. To niezwykle przyjemne zakończenie tego albumu.
Muzykę grupy RPWL przyporządkowywaliśmy zawsze do szufladki z napisem „rock progresywny”. Tak jest też i w tym przypadku. Pamiętajmy jednak, że zawsze mocną stroną tego zespołu były melodyjne motywy piosenkowe. I teraz też. Z tym, że są to długie, wysmakowane utwory wyśpiewywane przez Yogiego Langa ciepłym, miękkim głosem. Wszystko to powoduje, że „Tales From Outer Space” jest albumem bardzo melodyjnym, klimatycznym i łatwo przyswajalnym. A przy tym bardzo dojrzale brzmiącym i wyważonym, z akcentami rozłożonymi wręcz w perfekcyjny sposób. To album pełen marzycielskiej, wysmakowanej i szlachetnie brzmiącej muzyki. Słychać na nim, że RPWL już nie musi nic nikomu udowadniać. Zespół jest pewien swoich niemałych możliwości, co skrzętnie udowadnia w każdym z siedmiu utworów, a przede wszystkim świadom jest wartości swojej muzyki. Z tej płyty przebija spokój i pewność, z jaką niemieccy muzycy kreują swoje magiczne opowieści. Pewnie dlatego ta płyta jest aż tak dobra.
I jeszcze jedno. Zespół RPWL niezwykle starannie zadbał o atrakcyjną oprawę swojego najnowszego wydawnictwa. ”Tales From Outer Space” ukazuje się w trzech formatach: jako 180g LP (i to aż w czterech różnych kolorach!), jako digipak z płytą CD oraz jako limitowany do 500 sztuk box zawierający: krążek CD, komiks, pocztówki z autografami oraz kilka innych, niezwykle miłych pamiątek dla fanów.