„Tako rzecze Zaratustra” (1885) to jedno z najgłośniejszych dzieł Friedricha Nietzschego, autora odkrywanego po raz kolejny w dobie postmodernizmu. Książka Nietzschego już od czasu wydania stała się inspiracją dla wielu znamienitych luminarzy kultury. Niemalże równolegle do wydania książkowego, Richard Strauss stworzył oparty na książce swój słynny poemat symfoniczny. Blisko czterdzieści lat temu Włosi z Museo Rosenbach wykreowali swoją własną wizję (jednakże bardzo blisko oryginału) opowieści ("Zarathustra", 1973).
Do dzieła filozofa sięgnęli ostatnio muzycy niemieckiego RPWL. Czy zapakowane w muzyczny labirynt dźwięków przesłanie oddaje, jest jak napisał Friedrich Nietzsche „jasną stronę naukowego wywodu", jak i "mroczną głębię metafory"? Tym razem punktem wyjścia dla muzycznej opowieści stały się wcześniej napisane teksty. Takie podejście do sprawy (czyli sztukowanie muzyki pod tekst) może nieść ze sobą pewne zagrożenia (przerost treści nad formą muzyczną). Niemcom udało się jednak znaleźć idealne połączenie „nieprzegadanych” tekstów z dźwiękami.
Muzycy nie tylko przybliżają współczesnej publiczności najważniejsze wątki zawarte w poemacie Nietzschego, ale także w pewnym stopniu transponują je do wrażliwości współczesnych odbiorców. Najnowsza płyta RPWL brzmi... jak płyta RPWL. Dokładnie tak, jak sobie byśmy życzyli. Piękne, czasami mroczne, psychodeliczne melodie, od czasu do czasu przełamane mocniejszym, agresywnym gitarowym riffem. Połączenie floydowskiego, gilmourowskiego świata i niemieckiej precyzji jak zwykle jest frapujące. Oczywiście Niemcy po raz kolejny korzystają z floydowskiej skarbnicy, ale tym razem po raz pierwszy w formie pełnowymiarowego, prawdziwego koncept albumu. Bez wątpienia „Beyond Man and Time” jest jedną z najlepszych muzycznych propozycji w historii zespołu. Każdy z utworów, od otwierającego całość ambientowego "Transformed" do ostatnich dźwięków przeuroczego "The Noon" niesie ze sobą spory ładunek nie tylko muzycznych emocji. Linearna opowieść, podróż bohatera i jego stykanie się z Nietzscheańską filozofią z pewnością może się spodobać i co najważniejsze nie nudzi.
Snuje się ta opowieść bardzo powoli. Ta pozorna jednostajność albumu, jego "wyciszająca" aura może za pierwszym przesłuchaniem nieco nużyć, ale im więcej "spotkań z RPWL", tym więcej odkrywamy aranżacyjnych smaczków. Bardzo radio-friendly „Unchain The Earth” mógłby przy odrobinie szczęścia zawojować playlisty nie tylko specjalizujących się w progrocku rozgłośni radiowych. To świetne, wyrafinowane połączenie gitarowych sztuczek The Edge'a i „Take It Back” Floydów spodobać się może każdemu. Kojarzący się nieco z islandzkimi klimatami Bjork „Somewhere In Between” na w sobie nieco niepokojącego zimna. Creme de la creme albumu jest szesnastominutowy, wielowątkowy, rozbudowany i emanujący orientalną aurą "The Fisherman". To prawdziwy Progrock, pisany przez duże „P”. Nieco w klimacie starego Marillion, ze szczyptą Crimsona, z przeszywającym trzewia świetnym gitarowym solem Kalle Walnera i jak zwykle okraszonym ciepłym wokalem Yogi Langa. Wyciszające, refleksyjne dźwięki „The Noon” wieńczą całość tego udanego albumu. Łatwiejszego w odbiorze dla masowego słuchacza i jednocześnie bardzo wyrafinowanego pod względem muzycznym.
RPWL jest zespołem wtórnym do bólu. To fakt, z którym nie zamierzam polemizować. Należy jednak członkom zespołu oddać, że wykorzystując elementy przebogatej progresywnej skarbnicy robią to w tak unikalny sposób, tak zwiewnie, że stali się jakością samą w sobie. To przepięknie zaaranżowany, przesiąknięty starymi brzmieniami (i jednocześnie nowoczesny) wysmakowany progrock z odrobiną poprocka (tak, tak). Do zobaczenia podczas kwietniowych koncertów w Polsce. Bardzo mnie ciekawi, w jaki sposób ta wielowymiarowa muzyczna opowieść zostanie przedstawiona „na żywo”.