Grupa 35 Tapes pochodzi z Oslo i 5 kwietnia ukaże się jej debiutancki albumu zatytułowany „Lost & Found”. I choć to dopiero początek roku, to od razu powiem, że wydawnictwo to ma spore szanse stać się jednym z najpoważniejszych kandydatów do miana debiutu 2019 roku!
35 Tapes to trio: Morten Lund (gitara, instrumenty klawiszowe i śpiew w dwóch utworach), Jarle Wangen (gitara basowa i śpiew w innych dwóch utworach) oraz Bjørn Stokkeland (perkusja). Panowie grają muzykę inspirowaną złotymi latami dla progresywnego rocka, a więc dekadą lat 70. XX wieku, a także (choć w nieco mniejszym stopniu) następną muzyczną dekadą. Coś w sam raz dla miłośników pastelowego brzmienia Genesis czy Camel z jednej, a Marillion i Talk Talk - z drugiej strony. Norwescy muzycy nie silą się na pokaz wirtuozerii i technicznych fajerwerków. Zamiast tego grają swoje, a że czynią to z sercem i w dodatku w sposób całkowicie przekonywujący, to ich muzyka naprawdę może się podobać.
Płyta zawiera tylko cztery kompozycje. Wszystkie bardzo zgrabne, bezbłędnie skonstruowane i wykonane tak, że ręce same składają się do oklasków. Trzy z nich, lapidarnie zatytułowane „Travel”, „Circles” i „Wasteland”, trwają po około 8 minut, a czwarta, finałowa, „Mushrooms”, to jeszcze bardziej monumentalnie i epicko brzmiąca, blisko 20-minutowa artrockowa suita.
Norwescy muzycy grają stylowo. Bardzo udanie, bez nachalnych cytatów czy zbędnego kombinowania, w sposób w ogóle nienatarczywy, a bardzo naturalny i błyskotliwy wskrzeszają ducha starych, dobrych muzycznych czasów…
Robią to z wyczuciem i naprawdę z dużą klasą. Gdy sięgniecie po płytę „Lost & Found”, zapewniam Was, że będzie pod ogromnym wrażeniem. Produkcje 35 Tapes zauroczą Was podobnie jak kilka lat temu zrobił to Airbag, dwa lata temu Hillegeme czy w roku ubiegłym Oak. Co ci norwescy muzycy w sobie mają, że ich muzyka tak łatwo trafia do naszych serc?...