Life in Digital to duet utworzony przez Robina Schella i Johna Beagleya. Tego pierwszego można już chyba uznać za prawdziwego weterana muzyki artrockowej, gdyż ma za sobą współpracę z zespołami Blue Shift, Midnight Under Glass i Under The Sun, a także z Dave’em Kerznerem i Leonem Russelem. Robin obdarzony jest charakterystycznym wysokim głosem, co budzi, niewątpliwie słuszne, konotacje ze śpiewem Jona Andersona. Z kolei John Beagley to instrumentalista, który współpracował z muzykami King Crimson, VDGG, Sound Of Contact, GTR, a także grupą Glass Hammer.
„Signs To The Far Side” jest już drugą płytą tego duetu. Pierwsza, „2951 Seconds Of Sound”, ukazała się w 2017 roku. Przyznam szczerze, że nie słyszałem ani jednej z tytułowych 2951 sekund muzyki wypełniających jej program. Nie wiem też jak bardzo, czy raczej jak blisko, była ona utrzymana od progrockowej stylistyki, ale przyznam szczerze, że i w przypadku najnowszego albumu mam związane z tym spore wątpliwości.
Wszystko to za sprawą lawiny elektronicznych dźwięków, które zdominowały brzmienie duetu. I nieważne czy Life In Digital sięga po dłuższe kompozycje (płytę otwiera 22-minutowa suita „Karma”) czy ogranicza się do kilkuminutowych utworów (bo takie wypełniają główną część tego krążka) czy też sięga po bardziej wyrafinowane formy muzyczne (finał albumu stanowi trzyminutowa repryza kompozycji „Karma”, będąca swoistą kodą tego wydawnictwa), to z muzyki zespołu aż tryska od syntezatorowych ścian dźwięków i, niestety, raczej średnio wyrafinowanych brzmień. Gdyby ktoś szukał przestrzennego, wysublimowanego grania, ten raczej na „Signs To The Far Side” takiego nie znajdzie. A jeśli już, to w śladowych ilościach. Trzeba jednak przyznać, że wszystko to zostało starannie wyprodukowane, a chwilami wręcz wycyzelowane i wypieszczone do ostatniej nuty.
Na płycie „Signs To The Far Side” panowie Schell i Beagley przedstawili bardzo zelektronizowaną odmianę progrockowej stylistyki. Wokal Schella, tak mocno kojarzący się z Jonem Andersonem, oraz mocno osadzone w stylistyce syntezatorowych lat 80. instrumentarium, sprawiają, że najnowszej produkcji duetu słucha się niczym jakiejś nigdy nieopublikowanej płyty Yes, którą produkowałby Trevor Horn. Tak, chyba coś w tym jest. Wydaje mi się, że ze stylistycznego punktu widzenia „Signs To The Far Side” mógłby być naturalnym następcą albumu „Open Your Eyes” tej wielce zasłużonej dla symfonicznego rocka grupy.