Na początek trochę osobistej historii – w 1987 roku mama podarowała mi moją pierwszą kasetę. Był to album „Actually” brytyjskiego duetu Pet Shop Boys, którego przebój „It’s A Sin” królował wówczas na listach przebojów. Od tego momentu zaczęło się moje świadome słuchanie muzyki i choć z biegiem czasu mój gust skręcił w kierunku rocka, ze szczególnym umiłowaniem do jego odmiany z przedrostkiem prog-, to nadal śledziłem poczynania zespołu. Dziś już nie wyczekuję ich nowych wydawnictw z wypiekami na twarzy (jak to miało miejsce na przełomie lat 80. i 90. ubiegłego wieku), ale nadal jestem na bieżąco z dokonaniami duetu Tennant – Lowe.
Niedawno wydany album został nazwany (tradycyjnie jednowyrazowo) „Hotspot”. Jest to już 14-ste studyjne dokonanie zespołu, równocześnie trzeci krążek wydany po rozstaniu z wytwórnią Parlophone i trzeci, który wyprodukował Stuart Price. Nie ukrywam, że z mieszanymi uczuciami czytałem, że zespół ponownie połączył szeregi z tym producentem, gdyż dwa poprzednie krążki - „Electric” z 2013-go roku i wydany 3 lata później „Super” takie super nie były. Szczególnie drugi z nich mnie nie zachwycił i jest dla mnie najsłabszym dokonaniem grupy.
A jak jest tym razem? Na pewno ciekawiej. Już rozpoczynający album „Will-O-The_Wisp” brzmieniem nawiązuje do dokonań z lat 90., choć bardziej z okresu płyty „Nightlife” (1999) niż „Behaviour” (1990). Singlowy „Monkey Business” ma klimat zbliżony do „New York City Boy” z tej pierwszej, fajnie nawiązujący do disco z lat 70. (choć skojarzenia z Daft Punk także są na miejscu). Album jest promowany jeszcze przez dwa wcześniej wydane utwory – rytmiczny „Dreamland” nagrany z grupą Years & Years (wokalista Olly Alexander jest współautorem utworu) oraz przez balladę „Burning The Heather” z gościnnym udziałem Bernarda Butlera ze Suede, który zagrał na gitarze (tu z kolei współautorem jest Price). Pozostałe sześć piosenek to w połowie ballady („You Are The One”, Hoping For A Miracle”, „Only The Dark”), a w połowie bardziej taneczne, nie pozbawione swoistego uroku utwory („Happy People”, „I Don’t Wanna”, „Wedding In Berlin”, choć może z wyjątkiem tego ostatniego, ale o tym poniżej).
Album był nagrywany głównie w Los Angeles i Berlinie i szczególnie to drugie miasto miało spory wpływ na brzmienie i przede wszystkim na teksty zawarte na płycie. W „Will-O-The-Mist” i „You Are The One” pojawiają się nazwy miejsc w niemieckiej stolicy, a płytę zamyka piosenka „Wedding In Berlin” (z cytatem z „Marszu weselnego”) i jest to zdecydowanie najsłabszy punkt krążka – „We’re getting married because we love each other. We’re getting married because we love each other. We’re getting married today.” – i tak kilka razy. Spokojnie można było zastąpić go nagraniem “Decide” ze strony B singla “Burning The Heather” z zyskiem dla ogólnej oceny albumu. W warstwie lirycznej bez zaskoczeń – większość to piosenki miłosne, a w „Dreamland” Tennant i Alexander śpiewają o wymarzonej krainie, w której można żyć normalnie. Można to interpretować jako krytykę brytyjskiego rządu i Brexitu – duet często wypowiadał się w dość sarkastyczny sposób na temat rządzących na Wyspach („One Of The Crowd” z singla „It’s Alright”, „I’m With Stupid” i „Integral” z „Fundamental”, czy „Give Stupidity A Chance” z ubiegłorocznej EP-ki „Agenda”).
W nagraniach duet Neil Tennant (wokal, instrumenty klawiszowe) – Chris Lowe (Instrumenty klawiszowe, programowanie) wsparł (oprócz wspomnianych wcześniej gości) Stuart Price (programowanie, gitara basowa).
Wydawnictwo ukazało się w kilku formatach – „zwyczajnym” CD, kompaktowej wersji specjalnej na dwóch dyskach (na drugim mamy wersje instrumentalne utworów z wersji podstawowej), winylu w okładce typu gatefold (tak wydanych płyt zespołu nie ma za wiele, w mojej kolekcji jedynie „Elysium” (2012, wersja dwupłytowa) oraz „Super” (2016) mają rozkładane koperty) oraz na pierwszej od 2002 roku (i płyty „Release”) kasecie magnetofonowej.