Zadziwiająca to płyta. I ze wszech miar fascynująca. Piękna i wspaniała. Pełna bardzo wartościowej i ciekawie zagranej muzyki. Posiadająca swój charakter i osadzona w niepowtarzalnym, wyrazistym klimacie. Choć niekoniecznie w stu procentach wpisująca się w ramy progresywnego rocka…
Grupy Orion nie znałem wcześniej, ale wydaje mi się, że jej nazwa przewinęła się gdzieś w trakcie tych kilkudziesięciu lat, które spędziłem na zgłębianiu progresywnego gatunku. Niedawno odrobiłem jednak zadanie domowe i teraz opowiem o czym się dowiedziałem. Orion to zespół francuski, który powstał w 1976 roku i po wydanej kilka lat później płycie „La Nature Vit, L’Homme Lui Critique…” okrzyknięty został ‘najlepszym francuskim kontynuatorem tradycji rocka spod znaku King Crimson, Camel i Pink Floyd’. Cóż z tego, skoro zespół rozpadł się i zniknął z powierzchni ziemi i powrócił dopiero po ponad 30 latach (w 2013 roku) wydając album „Mèmoires Du Temps”, który zawierał stare, lecz nigdy wcześniej nieopublikowane kompozycje. Zostały one nagrane przez mocno zmieniony skład. Niespodziewany sukces tej płyty przekonał grupę Orion do kontynuowania działalności. W 2015 roku ukazał się album „La Face Visile”, a w 2017 – płyta nr 4: „Le Survivant”.
Dwa lata po jej premierze uaktywnili się dwaj muzycy (sądząc po nazwiskach o polskich korzeniach) Pat Wyrembski i Janusz Tokarz, którzy założyli formację Orion w latach 70., lecz nie uczestniczyli w jej reaktywacji. Obydwaj zdecydowali zaangażować się w produkcję i komponowanie muzyki na nowy album.
Ukazał się on pod koniec zeszłego roku pod tytułem „Virtual Human” i jest to pierwsza płyta grupy Orion (teraz używającej szyldu ‘Orion 2.0’) śpiewana w języku angielskim (choć dwa spośród siedmiu utworów śpiewanych jest po francusku). No właśnie, śpiewa Jérôme Nigou (świetny głos!), a oprócz niego grają: Pierre-Jean Horville (gitary), Paul Cribaillet (instrumenty klawiszowe), Eric Halter (gitara basowa) oraz Cédric Affre (perkusja), a także – wspomniany już Janusz Tokarz (instrumenty klawiszowe, lecz tylko w jednym utworze - „Silicon Cirkus”). Co ciekawe, żaden z tych muzyków, za wyjątkiem Tokarza, nie brał udziału w nagraniu pierwszej płyty, ani też reaktywacji zespołu w 2013 roku.
Dźwięk na płycie „Virtual Human” jest nowoczesny i krystalicznie czysty, a produkcja wręcz bezbłędna. Bardzo podoba mi się sposób śpiewania Jérôme Nigou i tajemnicza, trudna do opisania tajemnicza atmosfera emanująca z niemal każdej kompozycji. To płyta z własnym unikatowym klimatem. W powietrzu cały czas unosi się subtelny powiew jazzu, a właściwie jazz rocka, z tym że nie tej jego odmiany, która kojarzyć się może z kakofonicznymi łamańcami brzmieniowymi, lecz raczej z jego swingująco-soulowym kolorytem.
Wyraźnie słychać w muzyce Orion 2.0 pewne elementy twórczości Steely Dan, Big Big Train i Camel, ale podlane są one mocno jazzującym sosem. Album „Virtual Human” pełen jest mocnych melodii oraz precyzyjnie skonstruowanych piosenek. Najlepsze z nich to otwierająca album kompozycja tytułowa, a także przyjemna i trzymająca w napięciu „Shagreen”. Zachwyca klimat tej płyty oraz finezyjne sekcje instrumentalne, chociażby takie jak fantastyczne jazzowe solo na fortepianie w „Run For Life”.
Album posiada wybitnie jazzowy charakter z pojawiającymi się to tu, to tam, elementami prog rocka (w tym jego neoprogresywnej odmiany) i eksplozjami mocniejszego uderzenia, niekiedy muzyka ewoluuje w zupełnie inną stronę zaskakując czasem ciężkimi interludiami, albo też jazzowo-groove’owymi solówkami na gitarze, ale przez cały czas pozostając bardzo przystępną, a to dlatego, że Orion 2.0 nie zapomina o tym co najważniejsze: o melodyce oraz o zwartych i ciekawie zaaranżowanych piosenkach. Naprawdę podoba mi się ta mieszanka progresywnego rocka, delikatnego jazzu i odrobiny muzyki soul. Bo te właśnie składniki, w odpowiednio wyważonych proporcjach, przez cały czas przewijają się na płycie „Virtual Human”.
„Virtual Human” to, jak dla mnie, niesamowicie przyjemna niespodzianka.