„Euphoria Station” to album koncepcyjny zawierający stylową syntezę progresywnego rocka i Americany, skupiony wokół trudnego, choć szczęśliwego dzieciństwa, pełen niezwykle pozytywnych muzycznych wibracji, z tekstami mówiącymi o najwcześniejszych doświadczeniach, pięknie i bólu miłości oraz nienasyconej młodzieńczej pasji życia.
Składający się z 12 tematów album zawiera muzykę, która wydaje się być mieszanką wszystkiego pod słońcem: od popu i rocka po jazz i klasykę, z szybującymi melodiami śpiewanymi przez Saskię czystym i mocnym, a w dodatku niezwykle pozytywnie brzmiącym głosem. Chwilami brzmi ona jak młoda Annie Haslam z Renaissance. Zespół Euphoria Station ma swój własny charakterystyczny styl. To jedyna w swoim rodzaju tożsamość bierze się z częstego używania banjo, mandoliny, skrzypiec i harmonijki ustnej. Zaś progresywny pierwiastek pochodzi głównie ze świetnych partii gitary elektrycznej, organów Hammonda, fortepianu i fletu.
Na „The Reverie Suite” Saskia i Hoyt Binder demonstrują wszechstronność swoich muzycznych zainteresowań i eksplorują klimaty muzyki rockowej z lat 70., które wydają się doskonale wręcz dostosowane do ich innej pasji - natury, zwłaszcza ogromnego i pięknego obszaru południowo-zachodnich stanów Ameryki. To bardzo marzycielska płyta z amerykańskimi bezkresami w tle.
Dobry, choć jak dla mnie ciut za bardzo "amerykański" jak na progrockowe standardy, to album. Ale na pewno godny uwagi.